— To prawda — powiedziałam, unikając łokcia, który leciał na mnie z prawej strony. — Nie, mi też nic na szczęście nie jest. — Uśmiechnęłam się, spoglądając na plan lekcji. — Ygh, mam teraz alchemię. Pomocy. — I przez sekundę, bardzo małą, krótką, pomyślałam o zniknięciu. Ucieknięciu do biblioteki, bo po co iść na tę lekcję? Czy ja naprawdę się czegoś nauczę? Zaraz jednak pomysł zniknął, równie szybko, jak się pojawił.
— Muszę iść, zobaczymy się potem — powiedziałam, machając mu na pożegnanie ręką. — Miłej lekcji — krzyknęłam jeszcze, odchodząc i zniknęłam w tłumie.
xXx
Po trzech lekcjach miałam już kompletnie dość. A na dodatek byłam niewyspana. I bolał mnie brzuch. Dlatego stwierdziłam, że zamiast pójść na obiad, pójdę do biblioteki. W końcu gdzie indziej pójść, jak się źle czuję? Tęskniłam za rodziną, za mamą, bratem i Zilką, która na pewno by zamachała ręką nad brzuchem i ból by przeszedł. Szłam korytarzem, myśląc o ukochanym Valentine, gdy zauważyłam z boku rudą czuprynkę. Pośpieszyłam w stronę chłopaka.
— Hej, jak tam? Mam nadzieję, że dzień ci mija lepiej ode mnie. Masz ochotę coś zjeść? Bo ja nie za bardzo, właśnie wybierałam się do biblioteki, ale jak chcesz mogę też pójść z tobą na stołówkę. — Uśmiechnęłam się szeroko. Może przynajmniej przerwa obiadowa nie będzie taka zła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz