Siedziałam w sali artystycznej w szkole i układałam farby na półkach. Bo trzeba było tu posprzątać, a nikt inny tego nie zrobi. Wcale nie dlatego, że unikałam Hery. Wcale. Układałam więc tempery kolorami, puste wyrzucałam, glinę przełożyłam do szczelniejszej puszki, kredki naostrzyłam, zamiotłam i przy okazji zrobiłam trylion innych rzeczy, które miały w teorii poprawić wygląd sali. W teorii. W praktyce nadal wyglądała tak samo. No cóż, taki już był los tego pomieszczenia. "Artystyczny nieład", jak to mówią. Spojrzałam dookoła siebie. Trzeba coś z tymi obrazami zrobić. I klub by się przydało ruszyć. Może by jakąś wystawę zorganizować? Ale to najpierw trzeba mieć co wystawić. Eh, dużo pomysłów, mało chęci. Zaraz jednak mój wzrok padł na osobistą kolekcję obrazów ze słonecznikami. Za oknem również świeciło słońce. Gdzie mój entuzjazm? Przekręciłam się na pięcie, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Stał w nich nauczyciel Remus. Uśmiechnęłam się na jego widok.
— O, dzień dobry. Dawno tu pana nie było. — W końcu prawda, dawno go tu nie było. I dawno z nim nie rozmawiałam. Oficjalnie nawet nie miałam z nim lekcji — Ogarnęłam tu nieco — powiedziałam, ręką wskazując dookoła siebie. — Nie wiem, czy widać, ale trochę kurzu zniknęło — zaśmiałam się. Jednak dlaczego nie było tak, jak zawsze? Dlaczego od paru tygodni miałam ciągłą ochotę płakać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz