— Wszystko jedno. — Właśnie, że nie. Nie było wszystko jedno i musiałem być naprawdę wielkim idiotą, skoro dopiero teraz zaczynałem to dostrzegać.
Szybkie ściśnięcie dłoni, następnie niepewne słowa, a mnie na moment ścięło. Chciałbym powiedzieć, że nie miałem już nic do stracenia, że wszystko przed nami wciąż się czaiło na tej podłej drodze życia, kiedy ze mnie się taki pierdolony poeta zrobił, więc wystarczyło tylko spróbować. I iść dalej.
Ale doskonale wiedziałem, że to nie wystarczy. Cały czas przekomarzaliśmy się, prowokowaliśmy, szukaliśmy naszego małego sukcesu w tym życiu, który zadowoliłby, rozpędzone jak pośpieszny pociąg do Edenii, ambicje. Za dużo, za mało, nazbyt gwałtownie, zbyt subtelnie.
Może dlatego chwyciłem dłonie chłopaka, ścisnąłem je mocno i odchrząknąłem, starając się dobrać odpowiednie słowa. W międzyczasie poprawiłem wciąż spadające okulary chłopaka.
— Dobra, ty możesz. To co, pytanie za pytanie, jak zawsze? — Pokręciłem przecząco głową, przyklękując przy krześle chłopaka.
— To był zły pomysł. Wiem, że nie jest dobrze. Wiem, że potrzebujemy czasu. Ale nie umiemy rozmawiać i chyba pora się nauczyć, bo naprawdę zrypaliśmy. Oddalamy się, prawie unikamy, a ja nie wiem dlaczego. Czy to wina... — przerwałem na moment, wspominając nasze wszystkie ostatnie próby materaca, przez które James nadal życzył nam impotencji. — Zresztą, po prostu porozmawiajmy, dobrze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz