piątek, 19 stycznia 2018

Od dziś jesteśmy kaczkami. Tfu! Znaczy się promyczkami. [18]

Natychmiastowo poszerzyłam uśmiech, gdy chwycił za moje dłonie i podniósł się z ławki, po czym zacisnęłam palce.
— Miód powiadasz? Dawno nie jadłem, jak mam być szczery. W sumie to co się dziwić. Mińskiego powinni za to za jajca powiesić na najwyższej gałęzi tego drzewska w lesie, serio. Najlepiej w kaftanie bezpieczeństwa i kneblem w ustach, żeby przypadkiem czego nie odwalił. No. — Parsknęłam śmiechem, kręcąc głową i puściłam jedną rękę Aureliona, nadal trzymając go za drugą, ciągnąc go lekko w stronę sklepu.
— Dość brutalne, ale prawdopodobnie większość mu tego życzy z powodu zakazu cukru — skomentowałam, a do mojego tonu wemknęły się nuty rozbawienia. — I nie martw się, nakupujemy i przemycimy tyle rodzajów miodu, że nadrobisz. To przy okazji spróbujesz każdego — dodałam, chichocząc. Lawendowy, malinowy, wrzosowy, wielokwiatowy, lipowy, akacjowy i może słonecznikowy, skoro dzisiaj zachowywaliśmy jak jakieś promyczki, kaczuszki i ogółem dużo żółtego dzisiaj było. Po jednym słoiczku, żeby za bardzo nie szaleć, no i karma dla Walliego, bo dla Dropsika zawsze brałam zapas na cały rok z domu i podczas przerw. Smoków, niestety, nie hodowaliśmy.
— Na pewno ci nie pomóc? — Przewróciłam oczami i przytuliłam siatkę do piersi, jakby miał mi ją zaraz zabrać.  Może zakupy do najlżejszych nie należały, ale dychałam i szłam. Może się chwiałam, ale dychałam i szłam.
— Na pewno, jestem silną, samodzielną dziewczynką — powiedziałam, wydymając wargi niby obrażona, ale zdradzał mnie kręcący się w kąciku ust uśmiech, który nie chciał mnie zostawić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis