Muzyka poleciała, a ja powstrzymałam mimowolne kołysanie się do piosenki z dzieciństwa i rozpoczęłam nasz mały taniec. Rączki. Machnięcie ramionami. Skręt bioder i kucnięcie. Klask, a potem podskok. I jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz. Słyszałam po klaśnięciu, że coraz więcej osób dołącza, głównie roześmiane dzieci, a ja śmiałam się razem z nimi i zaczęłam śpiewać na cały głos, ignorując fakt, że z ledwością łapałam powietrze do płuc i chciało mi się chichotać, śmiać, uśmiechnąć się szerzej, choć moja twarz nie mogła się bardziej rozciągnąć.
Fakt, że byliśmy prawdopodobnie najstarszymi osobami w gronie kaczuszek, jakoś mnie nie zrażał. I że uczniowie z AWU najpewniej nas widzą. Poważni studenci. Poważni studenci? Że kto? Że ja? Poważna? Coś chyba, państwu, się pomyliło albo coś po drodze się schrzaniło. Najpewniej to drugie. Zachichotałam, przyspieszając ruchy wraz z muzyką i pierwsze osoby zaczęły upadać, nie potrafiąc nadążyć i śmiejąc się, a potem próbowały na nowo dotrzymać tempa. Sama się potykałam o własne nogi, ale dalej śpiewałam, wytrwale tańczyłam i kwakałam przy klasku, tłumiąc głośny wybuch śmiechu.
— Kwa! — krzyknęłam, klaszcząc i wyskakując jak najwyżej, muzyka ucichła, a ja zaczęłam się chichrać, gdy źle wylądowałam i z plączącymi się nogami wpadłam na Aurelka. — Przepraszam... Znaczy się, ee... Kwa! — parsknęłam rozbawiona, starając się stanąć na równych nogach i rozejrzałam się po zebranym towarzystwie.
— To jaki teraz taniec? — Czy miałam dość? Absolutnie nie, nawet jeśli byłam zmachana i mój organizm błagał o chwilę przerwy, ja byłam zbyt szczęśliwa, żeby przerwać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz