Pelagonija kwakała, skakała, wywijała biodrami i ignorowała cały świat, zamykając się w swoim, gdzie grała muzyka, trwały tańce hulańce, a ona sama na swojej głowie nie miała tak właściwie żadnych zmartwień. Cudowny widok, jakby przyszło mi patrzeć na beztroskie dziecko, a nie prawie dorosłą kobietę, jaką była. Chociaż tak właściwie to tylko z zewnątrz, bo w środku dalej odzywało się w niej echo przeszłości i czasów sprzed dobrych kilkunastu lat.
— Kwa! Przepraszam... Znaczy się, ee... Kwa! — Przewróciłem oczami, słysząc, że dziewczyna rzeczywiście wczuła się w rolę, zaraz po tym, jak wpadła na mnie niczym rozpędzona kaczuszka, robiąc mi tyle krzywdy, co niewinny króliczek, który przypadkiem wpakował mi się w łydkę.
Głośne sapnięcia, agresywne łapanie oddechu, bo powiem szczerze, wyszedłem z kondycji, a taniec był bardzo, ale to bardzo wyczerpujący.
Pelcia również ciężko oddychała, ale nie traciła wigoru i za chwilę znowu chciała iść w balety.
— Taniec znany jako sjesta — parsknąłem śmiechem, łapiąc większy haust powietrza, bo miałem wrażenie, że jeszcze chwila i złapię niedotlenienie mózgu. Rozbrykana dziewczyna potrafiła powalić nawet bizona ze swoją wszechogarniającą, rozbrajającą energią, także, gdy ja siedziałem w spokoju na ławce, ta dalej tańcowała z dzieciakami, tym razem jednak Woogie Boogie. Pokręciłem głową z czystym rozbawieniem. Borze, jakie to jeszcze dziecinne, a jakie wspaniałe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz