Co za piękny dzień. Ptaszki ćwierkają. Powietrze takie rześkie. Słonecznie od rana. Afrodyzjaki i inne kwiatuszki kwitną, no pięknie po prostu, proszę państwa.
Gówno prawda, miałam ochotę skoczyć z mostu po kolejnej zarwanej nocce, bo Oakley odwrócił się do mnie dupą i z jego zbawiennych, koślawych notatek nici. Tymczasem ja, zakuty łeb tej szkoły, mógł jedynie płakać nad swoim losem, kląć we wszystkich językach świata i budzić i tak już wkurwione współlokatorki.
Oakley, jak mamcię kocham, jak się nie odfochasz, to zrobię taką jazdę z tobą i Hopecraftem w roli głównej, że zrobisz pod siebie. Ja rozumiem, wypędziłam cię raz, czy dwa z sali muzycznej, ale ile można skrywać urazę?
Dokończyłam pleść warkocz i ruszyłam do stołówki, bo przydałoby się czymś napełnić ten wołający o krew żołądek. W sumie nie wiem, czy to dobry pomysł, ostatnio coś mi boczków narosło, waga podbiła, a ja sama miałam ochotę strzelić sobie w łeb, bo znowu zaczynałam sobie folgować.
Ale odgłosy godowe waleni wydobywające się z trzewi były silniejsze i skutecznie zagłuszyły moją "silną wolę".
— Postanowiłaś zostać krzakiem, eksperyment czy wypadek? — Postanowiłam się dosiąść do dziewczyny z kilku roczników wyżej. Wyglądała na niespełna rozumu, narwaną, albo po poważnych przejściach w sali alchemicznej.
— Ostrzeżenie — odparła z uśmiechem na ustach, który wręcz mroził krew w żyłach, a ja zaczęłam żałować doboru towarzystwa.
— Ah... Okej? — Usiadłam.
Cisza. Niezręczna cisza, wiercąca dziurę w brzuchu.
— No, ten. Renee Illene, z kim mam przyjemność, jeśli mogę wiedzieć? — Najprostsza droga, przedstaw się, uśmiechnij się i zrób dobre... Drugie wrażenie, bo pierwsze zawaliłaś po całości. — Wszystko dobrze? — dodałam, widząc niemrawą minę dziewczyny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz