Nie umiałam powstrzymać chichotu czy szerokiego uśmiechu, gdy dreptałam za Aurelkiem na środek placu, niemalże podskakując. Czułam się troszeczkę, jakbym mogła latać, jakbym mogła wszystko. Wymieniłam z nim porozumiewawcze spojrzenia i w odpowiednim momencie zaczęliśmy nasz taniec. Nie widziałam dezaprobaty na twarzach innych, nie widziałam ich wzroku mówiącego, że powinniśmy natychmiast przestać albo zniknąć. Po prostu śmiałam się, tańcząc skocznym krokiem obok Hortensji, resztkami świadomości rejestrując, że dołączyło do nas parę innych osób, głównie dzieci. Mój śmiech narastał z każdą chwilą, krokiem, obrotem oraz zmianą. Nie tylko ja się śmiałam. Wokół rozbrzmiewała żywa muzyka, stłumione chichoty oraz okrzyki radości, bądź rozbawienia, gdy ktoś się potknął, ale nikomu to nie przeszkadzało. Osoba się zbierała szybko i tańczyliśmy dalej, nieco niezdarnie, nieco nieporadnie, ale pełni radości i szczęścia.
Nawet nie wiedziałam, kiedy ponownie się znalazłam przy Hortensji, kiedy został wykonany ostatni obrót, kiedy się zatrzymałam, łapiąc łapczywie wdech cała czerwona na twarzy, ale szeroko uśmiechnięta, a muzyka ucichła, rozległy się śmiechy oraz oklaski. Wybuchłam śmiechem, szybko przytulając Aureliona, po czym odsunęłam się od niego i wyrzuciłam ręce w górę, podskakując.
— A teraz moi mili, kaczuchy! — krzyknęłam, otrzymując pełne niedowierzania spojrzenia, parsknięcia śmiechem i uśmiechy. Spojrzałam kątem oka na Hortensje, posyłając mu ciepły uśmiech i zachichotałam pod nosem, gdzieś słysząc w tle pierwsze dźwięki muzyki. Dzisiaj śniłam na jawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz