środa, 17 stycznia 2018

Od dziś jesteśmy kaczkami. Tfu! Znaczy się promyczkami. [15]

Chwila zastanowienia, wybicie krótkiego, nieskomplikowanego rytmu o deski ławeczki i ten ładny, rozmarzony uśmiech malujący się na jej twarzy. Wiedziałem, że trybiki działają jej na najwyższych obrotach, wszystko klika, a za chwilę z jej uszu poleci para od nadmiaru przetworzonych informacji.
— Co powiesz na miętę, czarną porzeczkę, malinę? — odpowiedziała finalnie, chociaż wiedziałem, że na tym się nie skończy, jej głowa dalej turkocze, a pod białą kopułą włosów rozgrywa się istna bitwa, bo co lepiej mu doradzić? Do tego dalej bujała gdzieś tam, daleko, daleko ode mnie, gdzie nie miałem szansy jej dosięgnąć. — Ewentualnie lawenda, pomarańcza i melisa. Do obydwu dużo miodu, bo dobre, ale cały cukier dzisiaj uzbierany natychmiast spadnie — roześmiała się dźwięcznie, rozruszała delikatnie rękę i poprawiła się w miejscu. Oparłem się o ławkę i założyłem ręce na piersi. Nawet zjeżdżając z siedzenia do połowy tyłka, byłem w stanie patrzeć na Jaśminka z góry, co ostatnimi czasy odnajdywałem bardzo denerwujące, bo jednak miło było być tym niskim chłopakiem z pierwszej klasy, który śmiga i przemyka się pomiędzy innymi, zupełnie jak każdy. Tymczasem dobiłem całych dwustu dwudziestu trzech centymetrów i jedyną osobą, która mogła mnie przerosnąć, był ten pierdolnięty typo z rocznika Pel. Ten od Fomy, no.
— Spróbuję obu, co ty na to? — Uśmiechnąłem się delikatnie, zakładając nogę na nogę, bo dziewczyna dalej odpoczywała, chociaż opcja z odniesieniem przecież dalej była aktualna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis