Dobry Boże, jak ja bym chciała być dzieckiem.
Odgoniłam od siebie tą myśl, tą jedną, nieszczęsną, niby niewinną myśl, krótkie życzenie, które mogłoby szybko obrócić całe szczęście w pył. Skupiłam się szybko na dotyku Aurelka, wtulając głowę w jego dłoń i zamruczałam cicho, czekając na jego odpowiedź. Chciałam dzień bez smutku, bez ciężkich słów i uczuć, które ciągnęły mnie na dół tego przeklętego padołu łez.
Chciałam się po prostu trzymać tej dłoni, która nie pozwalała tym wszystkim złym wspomnieniom mnie pochłonąć.
— Chyba zdam się na twój gust, specjalistko, wiesz, że ja lewy jestem w tych sprawach. Byle nie czarna, jakoś mi nie smakuje, wolę zieloną. — Zamrugałam parokrotnie oraz uśmiechnęłam się szerzej, kiwając powoli głową, po czym już wędrowałam wśród chmur, błądząc wzrokiem po niebie i wybierałam herbatę, jednak nadal jakaś część mnie zostawała przy Hortensji, zamiast bujać w obłokach. Postukałam palcami o ławkę, zastanawiając się, jaka będzie najlepszym wyborem? Czarna porzeczka? Lawenda? Mięta? Może wszystko na raz? Może coś innego?
— Co powiesz na miętę, czarną porzeczkę, malinę? — spytałam nieco nieobecnym głosem, wracając powoli na ziemię i spojrzałam na niego, powoli się podnosząc. — Ewentualnie lawenda, pomarańcza i melisa. Do obydwu dużo miodu, bo dobre, ale cały cukier dzisiaj uzbierany natychmiast spadnie — dodałam rozbawiona i poruszyłam ramieniem, czując się odrętwiała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz