— Katownia, starsza siostra, wymierzanie sprawiedliwości i zgniatanie zielsk w alchemicznej, błagam cię, nie każ mi mówić więcej, to i tak dużo mnie kosztowało. — Powstrzymałam chichot, pozwalając sobie jedynie na szerszy uśmiech. No tak, pytania tego typu powtarzały się tyle razy, że wystarczało recytować wyuczone odpowiedzi i chciało się już nimi wymiotować, gdy słyszało się je po raz kolejny. Lubiłam pytać o podstawy, czułam się wtedy jakoś bezpieczniej, niżeli naruszając czyjąś strefę komfortu, ale wtedy też było mniej ciekawie. — A ty? Pelagonijo?
Przeczesałam włosy i rzuciłam jej rozbawione spojrzenie, słysząc zawahanie w głosie Renee. Wydawała się taka... Nie pewna siebie, nie straszna, po prostu wyglądała jak osoba, u której uczucie niepewności rzadko gości. Chyba tak. Stuknęłam palcami, dwa razy z przerwą pomiędzy. Było w porządku. Jest w porządku.
— Kochane i urocze Valentine, herbatkowanie wszystkich dookoła, haftowanie i opiekowanie się roślinkami — odpowiedziałam, z premedytacją omijając drugie pytanie i zostawiając je na koniec. Nie, nie zapomniałam o nim. Musiałam w końcu się przełamać i przestać udawać, że go nigdy nie istniał. Bo był. Zawsze. Odpowiedź, że nie miałam rodzeństwa, nie przeszłaby mi przez gardło. Z drugiej strony powiedzenie, że miałam bliźniaka, tez mi nie grało. A palnięcie o śmierci brata na pierwszej rozmowie jakoś mi się nie uśmiechało. — I brat bliźniak — dodałam, stawiając na wersję, z którą czułam się najbardziej komfortowo.
I wtedy poczułam się jakoś po stokroć lżejsza. Serce szybciej zabiło, acz jakoś tak nieśmiało. Nadal bolało, bardzo bolało, ale było... Po prostu lepiej? O ile nagła rezygnacja i zmęczenie były lepsze. Uśmiechnęłam się blado, a mój wzrok zawisł na stole.
Nie śpij.
— Wybacz, często się zamyślam, więc jeśli za bardzo odlecę, to nie bój się sprowadzić mnie na ziemię — wymamrotałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz