środa, 10 stycznia 2018

Od dziś jesteśmy kaczkami. Tfu! Znaczy się promyczkami. [11]

Kręciłem jedynie głową, gdy widziałem dziewczynę, która w dalszym ciągu pląsała i nie zapowiadało się na to, by prędko skończyła. Zdążyłem wypalić dobre trzy papierosy, dojeść ciastko i ochłonąć po energicznej zabawie z dzieciakami.
Tysiące tańców, tysiące myśli na minutę, ciągle zmieniający się rytm, nowe piosenki, nowe melodie. Nawet dzieci już odpadały i uciekały do rodziców, a kwiatuszek dalej harcował na parkietach, mimo że zdawało się, że mi tam zaraz na zawał zejdzie i tyle będzie z tego wszystkiego.
Jednakże koniec końców wszyscy przeżyli, nikt nie zasłabł, a Pelcia opadła obok mnie z sapnięciem, koszulką, którą można było dosłownie wycisnąć i zdecydowanym podniesionym poziomem hormonów szczęścia, bo wręcz z niej kipiało i wylewało się razem z potem.
— Jestem zmachana, jutro pewnie będę umierać i właściwie nigdzie mnie stąd nie ruszysz, bo pewnie runę na ziemię, ale niczego nie żałuję. Chciałabym, żeby tak było częściej — mruczała, purczała, zwijała się w kuleczkę i odzyskiwała oddech, który zaczynał jej się powoli uspokajać. — I patrz! Nasze pierwsze spotkanie bez herbaty. — Uśmiechnęła się. Miała rację. Zazwyczaj schodziliśmy się do jej pokoju, by upić odrobinę napoju bogów i rozmawialiśmy o wszystkim i niczym. W sumie to dzisiejsza akcja o wiele bardziej mi się podobała, poruszaliśmy się, spaliliśmy zjedzone kalorie i nabiliśmy sobie tyle endorfin, że nam przez kolejny tydzień wystarczy.
— Wiesz, zawsze możemy to jeszcze nadrobić — odparłem, również szeroko się uśmiechając. — No i rozumiem, że mam królewnę do uczelni odnieść? — zaśmiałem się delikatnie, czochrając dziewczynę po głowie i roztrzepując wilgotne włosy. Szybciej wyschną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis