Po minie większości uczniów wnioskowałem tylko jedno.
Nadchodziła Wielka Wojna Atlancka o Ducha z Biblioteki, znanego również jako zmora placówki, którą tak właściwie każdy kochał, nie wiedzieć czemu. Przecież książka zrzucona z ósmej półki od góry, prosto na twoją głowę, nie była niczym przyjemnym, ale jednakowoż każdy zgrzytał zębami, gdy informacja o łowcach duchów okrążyła szkołę.
No, nie każdy, bo jak przyszło nam się dowiedzieć od tej szajbuski, która zdecydowanie wzbudzała czysty strach ilością przeczytanych w tygodniu książek, sam Mińsk zaprosił łowców, a kadra pedagogiczna i niektórzy uczniowie byli zdecydowanie po stronie dyrektora i życzyli zguby paskudzie.
Paskudzie, o którą część szkoły postanowiła zawalczyć, a w tym wszystkim ja, bo polubiłem szczyla, bo ładnie upokarzał Remusa, gdy przechadzał się między półkami, których zawartość była czysto oddana sztuce, bo po prostu był już nieodłączną częścią budynku.
No bo w końcu nudno by było, gdyby biblioteka stała tak pusta, bez niepokojących świstów, przeciągów, czy poczucia, że wcale nie jesteś tutaj sam. Oddech na karku był już stale wpisany w tamtejsze wizyty, spadające książki to norma, a do kurzu można było się przyzwyczaić, bo nawet dodawał miejscu uroku i odrobiny grozy. Typowa nowa—stara biblioteka, do tego ze zjawą! Inni mogli tylko pomarzyć o takim combo.
Potrzeba było planu, potrzeba było ludzi, dyplomatycznego podejścia i kogoś, kto przemówi bezdusznym potworom, bo byli w tym momencie gorsi niż sam duch, do rozumu i odwiedzie ich od tak durnego pomysłu, jak pozbycie się maskotki naszej szkoły. Atlancka Wyższa Uczelnia bez paranormalnych zdarzeń, smoków, dramatów wyjętych z istnej mydlanej opery i przede wszystkim bez ducha, to nie Atlancka Wyższa Uczelnia. Tego byłem bardziej niż pewien.
Podwinąłem mankiety koszuli tego paskudnego mundurka i nie mogłem powstrzymać lisiego uśmiechu wirującego na twarzy.
Czas na akcje małego sabotażu.
288 punktów dla drużyny A
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz