środa, 3 stycznia 2018

Konflikt biblioteczny [1]

Powoli zacząłem rezygnować z restrykcyjnej diety, głównie dlatego, że przyniosła zamierzony skutek, a jednocześnie Cesarz, ta mała cholera, okazał się ważyć więcej ode mnie, więc mogłem mu tylko pokazać międzynarodowy symbol pokoju pomiędzy dwoma wrogimi nacjami i kazać się odpierdolić od ilości tłuszczu w moim organizmie.
A nawet to zrobiłem i właśnie dlatego konsekwencje ponosiła teraz szkoła. Drobny pstryczek w nos, przypomnienie, że wspólna edukacja to wspólna edukacja, ale rządzenie krajem to rządzenie krajem i mam figę z makiem odnośnie reszty świata. 
Ale żeby biblioteka nasza, a właściwie jej mieszkaniec komuś przeszkadzał? Komuś? Naszym uczniom i mi w szczególności, w to nie wątpiłem, sam klnąłem na niebiosa, za jakie grzechy musiałem użerać się z tą ćwierć żywą (a raczej nieżywą) kanalią, zabraniającą nawet sprzątaczkom zetrzeć ścierkami kurz z regałów. 
Bardziej zastanawiający był nakaz eksterminacji ducha w trybie natychmiastowym od Cesarza, bo jego to powinno najmniej obchodzić. Może to jednak nie była kara za te moje wcześniejsze drwiny z paska w jego mundurze galowym?
Tak przynajmniej myślałem do momentu, w którym cała sprawa zaczęła się komplikować. 
— Do jasnej cholery, mieliście już złapać tego ducha dawno temu. Najpierw wysłałem tu delegację dwóch uczniów, następnie was i co? Dalej nic, a on tymczasem gdzieś tu grasuje i porywa mi uczniów książki — wrzeszczałem i miałem do tego święte prawo, bo płaciłem tej bandzie imbecyli cholernie wielkie kwoty, a efektów nadal brakowało. Westchnąłem w końcu z irytacją, nakazując im się pośpieszyć, a sam rozejrzałem się wokoło, szukając wzrokiem jakiegoś ucznia, który mógłby posłużyć mi za przynętę na małego demona.
Jak człowiek sam się czymś nie zajmie, to najwyraźniej nic nie może być dobrze zrobione.


271 punktów dla drużyny B

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis