poniedziałek, 8 stycznia 2018

Herbatoholik na odwyku [3]

— Pelagonija Eternum, miło mi cię poznać, Renee — odparła prawie natychmiastowo, przy okazji poczynając dziwny ruch, jakby drgnięcie, dreszczyk, chęć zrobienia czegoś? Trudno to określić.
Zakodować, Pelagonija Eternum, któryś tam rocznik, na pewno wyżej, nie była przecież pierwszoroczną, chociaż wyglądała na dość młodą. Dwójeczka albo trójeczka, które, nie byłam pewna, nie utrzymywałam kontaktu z tamtejszą gromadą, nie licząc upierdliwego dopierdalania Hopecraftowi, zerkaniem za Davonem, który z dnia na dzień był coraz atrakcyjniejszy wyższy. Hanabi z drugiego, za którą nie przepadałam, bo ganiała za Jamesem i Van z trzeciego.
Jak na to, że minął rok, poznałam mało ludzi, tyle ile kot napłakał. Przydałoby się choć trochę zaangażować w życie szkolne. Podobno ostatnio ominęła mnie jakaś porządna dramsa z duchem i zgadnijcie co, tak, dalej nie wiedziałam, o co chodzi, bo Numerologia, a raczej jej zdanie, była teraz dla mnie ważniejsza.
— Tak, w porządku. Jak się czujesz w uczelni? — zmieniła nagle temat, wybiła mnie z rytmu i przywróciła do rzeczywistości. Miała ładne, zielone oczy. Bardzo ładne, bardzo zielone oczy. W tej szkole jakiś ich wysyp, a takie rzadkie podobno.
— Jest dobrze, nie narzekam. Ludzie mili, kadra pedagogów do zniesienia, jadło dobre i przede wszystkim uczą, a to chyba najważniejsze w takich miejscach. — Krzywy uśmiech, za chwilę zasłonięty przez kubek z jakimś sokiem. Chyba pomarańczowym. Pewnie więcej tam wody i jabłka, jak cytrusa, ale cóż poradzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis