Uśmiechnął się, tak ślicznie, wpatrując się przy tym prosto w moje oczy, tymi błękitnymi, jeszcze śliczniejszymi od uśmiechu.
— Nivan Dywan? Serio? — prychnął cicho z oburzeniem, a ja uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. — Nic się nie stało, Wandaleno, naprawdę — Przybliżył się jeszcze bardziej, ja drgnęłam, ale przecież nic się nie stało, tylko oparł swoje czoło o moje, a jego oddech stał się po prostu bardziej wyczuwalny na skórze. — Nic się nie stało, jest dobrze. Jest bardzo dobrze — powtórzył z zamkniętymi oczami i mruknął jak kot, najprawdziwszy, najcudowniejszy kot.
Podniosłam powoli dłoń i delikatnie przejechałam nią przez niebieskie włosy, głaszcząc i je przeczesując. Ciepły oddech, miarowy, dotykał mojej skóry raz po raz, a ja się całkowicie rozpłynęłam w tej ciszy przerywanej jedynie przez dialogi w dosyć słabym filmie, który już dawno przestał nas interesować.
— Uwielbiam cię, Niv — szepnęłam, cały czas utrzymując uśmiech na twarzy.
Jakiś niesforny kosmyk wymknął się zza mojego ucha, ale zbytnio się nie przejęłam, bo w końcu po co zamartwiać się taką drobnostką, gdy było tak przyjemnie, dobrze, cudownie i perfekcyjnie?
— I zawsze masz o tym pamiętać, dobrze? — dodałam po chwili namysłu i znowu przejechałam dłonią przez miękkie włosy chłopaka, któremu ewidentnie się to podobało, bo mruczał i mruczał, wcale nie uciekając.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz