Odwzajemnił uścisk, dał znak, że jest i żyje, ale coś było nie tak, dlaczego. Uśmiechnęłam się, chowając twarz w zagłębieniu męskiej szyi, chłonąc ciszę, spokój i przytłumiony zapach rumianku.
— Przecież jestem tutaj cały czas, Wandziu. Przecież jestem — mruknął, a jego dłoń zatoczyła koło na moich plecach, delikatnie i uważnie, dając upragniony spokój.
Zastanawiałam się. Nad tym wszystkim. Nad nami i nad naszą relacją. Kim byliśmy, kim chcieliśmy być i jaką ścieżkę powinno to wszystko obrać. Bo było dziwnie. Czy go kochałam? Pewnie wtedy na takie pytanie parsknęłabym śmiechem, odwracając szybko wzrok i zarumieniłabym się jak dojrzały pomidor. Ale teraz chyba mogłabym stwierdzić, że kochałam Nivana Oakleya całą sobą. I nie byłoby to kłamstwo, tylko najszczersza prawda, która po prostu z trudem opuściłaby moje gardło. I powtórzyłabym jego imię, rozkoszując się brzmieniem słów. Bo były piękne. Jak on.
Odsunęłam się od niego, chcąc spojrzeć na piękną twarz, w cudowne błękitne oczy, na śliczny nos i usta, na ostre kości policzkowe i granatowe włosy opadające na jego czoło. Dotknęłam dłonią policzka chłopaka.
— Odpłynąłeś, Niv — szepnęłam zaniepokojona, bo doskonale to przecież znałam. W końcu Foma. — Gdzieś daleko, bardzo daleko. A ja nie chcę ciała, a ciebie. — Przeniosłam dłoń nad jego brwi, odgarnęłam włosy i pocałowałam go w czoło.
Bo na więcej pozwolić nie mogłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz