środa, 13 grudnia 2017

Tragikomedia [4]

Ciepłe, ukochane ramiona. Zapach cytrusów przebił się przez ścianę w umyśle, zastąpił ten drzew iglastych, który tak bardzo drażnił i ranił, wprowadzał w panikę. Ten owocowy był przyjemny, delikatnie muskający ściany w umyśle, uspokajał i głaskał.
— Spokojnie, wszystko będzie dobrze. — Kojący szept przy moim uchu, uważne dłonie wplecione w brudne włosy. — Masz atak paniki, musisz się uspokoić, oddychaj razem ze mną, dobrze?
Wtuliłem się w ciało przede mną, zaciskając powieki, bo gdybym tylko otworzył oczy, nawet na chwilkę, znowu przypomniałby mi się niebieski, rozbawiony kolor i ciemnobrązowe loki. A tego nie chciałem, nie chciałem pamiętać, wspominać, przypominać.
Mruknąłem coś niezrozumiałego pod nosem, niby nic, a jednak po cichu przepełnione miłością, uczuciem i prośbą, żeby został, żeby nie wyparował w powietrzu, żeby był prawdziwy, a nie kolejnym wymysłem mojego chorego i tak często nieświadomego, jak wielką krzywdę sobie robi, umysłu.
Oddech zwolnił, policzki i oczy szczypały, a ja pociągnąłem nosem. Po raz kolejny byłeś słaby, Przewalski. Pokiwałem nieśmiało głową i odsunąłem się od chłopaka, opuszczając wzrok.
— Już. — Krótkie i ciche słowo przyzwolenia, drżący i rozpływający się, pijany wyraz.
Spojrzał na mnie, marszcząc czoło i z niewypowiedzianym pytaniem wymalowanych w oczach. Skinąłem głową, oddając się jego uważnym dłoniom, po czym sam spróbowałem mu pomóc, choć niezbyt osiągnąłem swój cel, mając nawet problem z odpięciem paska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis