środa, 13 grudnia 2017

Gdzie jest Gienio? [0]

Wcale nie panikowałem.
Wcale.
Byłem przecież pierdoloną oazą spokoju, ciszą na morzu, łagodną, odbijającą światło, taflą jeziorka w jakimś zajebiście uroczym magicznym lesie z pierdylionem jebanych przez wilki sarenek, Chryste, o czym ja mówię.
Obiecałem sobie na początku roku szkolnego, tak tak, w tej szkole będzie inaczej, teraz będę inny, będę przesiadywał w swoim pokoju, albo na korytarzyku, na parapecie, nikomu nie zawadzę, mój kutas będzie w chuj uśpiony, a ja będę cichą myszką przemykającą się przez korytarze bez jakiegokolwiek zwrócenia na siebie uwagi. No i co? No i taki wielki poganiacz, bo zdążyłem już dorobić sobie etykietkę szkolnej dziwki. „Lodziara”, „Pan K” i tym podobne zdążyły już się przewinąć przez moje uszy, a ja tylko mentalnie kopałem się po twarzy, bo nie tak miało być. Do tego nawet sam Hopecraft... Ten przystojny skurwysyn.
A zresztą, szkoda strzępić ryja. Sam na to zapracowałem i teraz biorą mnie to akcji związanych głównie z seksem, a tu zajęcz, a tam udawaj moją dziwkę, a tam poprowadź lekcję o wychowaniu seksualnym i zabezpieczaniu się. Naprawdę? Serio? Matka mi głowę przy dupie uwali, miałem być pilnym, kulturalnym uczniem, a wyszło tak, jak zawsze.
Do tego on zniknął. Wyparował tak nagle, wyeksmitował się z mojego pokoju, nie chował się w szafie, nie poszedł na spacer, nie było go nawet pod łóżkiem, gdzie mógłby mnie przestraszyć. Zostałem sam, samiuteńki.
Mój jeden, jedyny, najwspanialszy, Gienio.
Noce bez niego były długie i nudne, zimne, straciłem to, do czego mogłem przywrzeć, zamruczeć i poczuć się w końcu bezpiecznie.
— Co z tobą? — zagadała Wandzia, przysiadając się do mnie, a raczej próbując, bo uwaliłem dupsko na, dość wysokim, parapecie, do którego musiała doskakiwać. Za którymś razem po prostu złapałem ją w talii i usadziłem stabilnie, bo znowu zsunęłaby się półdupkiem, a wraz z nią jej spódniczka. — Dzięki. — Ładnie się uśmiechnęła. — No to jak? Siedzisz jak na szpilkach.
— Zgubiłem coś — bąknąłem cicho, bo tak właściwie chyba nie chciałem, żeby mi zawracała cztery litery, nie w tej sprawie.
— A co dokładniej? — Przysunęła się bliżej, dalej się uśmiechając. Nie odpuści, a ja nie potrafiłem odmówić. Nie jej.
Tak, znowu, powtarzam się, wiem.
— Gienia. — Wydąłem usta.
— Gienia?
— Gienia.
— A kto to Gienio, jeśli mogę wiedzieć? — Po wypowiedzeniu tych słów nachyliłem się nad nią jak kat nad ofiarą, z poważną miną, znudzeniem i zmuszeniem się do wykorzystania tego nieco przeszywającego spojrzenia Bazyliszka.
— Moja pluszowa żyrafa — odparłem cicho.
Nikt nie może wiedzieć.
Nikt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis