Foma gdzieś zniknął, nie żeby był to pierwszy raz, ale tym razem nie zadzwonił, nie zostawił kartki, Jamesa wywiało na jakieś spotkania samorządowe i układy z Mińskiem (który zresztą też nie zachowywał się ostatnio najnormalniej na świecie), a ja łaziłem po pokoju w tę i we w tę, a nie mogłem usiedzieć na miejscu. Dostawałem powoli szału, bo chłopak nie odbierał telefonu, dochodziła trzecia nad ranem, czyli godzina, którą sobie wyznaczyłem na wszczęcie alarmu i zaczęcie go szukać. Przecież był Przewalskim, synem polityka, bogaty okup, może ktoś go porwał i gdzieś tam siedzi skulony? Albo gorzej, jest przytłoczony wszystkim, ktoś go okradł, zaćpał i porzucił nagiego w rowie, żeby zjadły go przydrożne, miejskie szczury?
Wdech i wydech, Dexter, uspokój się. Foma wróci, wytulasz go za wszystkie czasy, przeprosisz za bycie takim debilem i...
Zabijesz. Przysięgam, zabijesz najpierw.
— Przepraszam. — Wyglądał jak siedem nieszczęść, musiał zaliczyć parę spotkań z przydrożnymi krzakami, bo dostrzegałem w jego włosach kilka liści i resztki gałęzi. Buty przemoczone do suchej nitki, całe w błocie. Śmierdział tanim alkoholem na całe kilometry, a próbując zrobić pierwszy krok naprzód, poleciał od razu na kolana. Doskoczyłem do chłopaka, łapiąc go w pasie i czując na twarzy jego ciężki, przesycony winem oddech.
— Jesteś idiotą — parsknąłem, zaczynając holować go do łazienki. — Chodź, pijaku, sprawdzimy czy jeszcze wyjdą z ciebie ludzie. Chyba pora nauczyć się pić. — A potem znaleźć osobę, która cię teraz ubiła i ją też zabić. Odkręciłem wodę w wannie, w międzyczasie zaczynając ściągać ciuchy z ociężałego i ledwo kontaktującego chłopaka, które kończyny uciekały na wszystkie strony.
— Dobrze się bawiłeś? — spytałem z ironią, wyobrażając sobie, jak jutro odczuje skutki całej dzisiejszej alkoholowej libacji. I doskonale wiedziałem, że to ja będę tym chodzącym na paluszkach i przynoszącym mu aspirynę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz