Zasłoniłem twarz dłonią, bo chyba pierwsze łzy przysłoniły mi już widok. A cholera, dopiero piłem trzecią kolejkę.
— A ja? A ja chyba wszystko po trochu, jak mam być szczery — stwierdził, biorąc dosyć duży łyk alkoholu i opuszczając głowę. Ewidentnie oddychał ciężko, był taki... melancholijny? Cichy. — Po trochu... — dodał po krótkiej chwili, a ja przekręciłem głowę, chcąc na niego spojrzeć, zerknąć na tego chyba zniszczonego przez życie i własne wybory człowieka.
Chyba było mi go szkoda.
— Niech się pan nie wstydzi — oświadczyłem, dopijając ostatnie krople whisky i machnąłem ręką, by zdobyć kolejną. — I tak mam słabą głowę, jutro nic pamiętać nie będę, no chyba że wkurwioną twarz mojego pewnie zmartwionego chłopaka. — Parsknąłem beznadziejnym śmiechem.
Bo byłem idiotą, bo zamiast pogadać o tym, co mnie gnębi i siedzi na sercu, po prostu uciekłem do losowego baru, bo po co się zwierzać, lepiej się schować ze złotym płynem w dłoni, wypłakać nieznanej osobie (w tym przypadku dosyć dobrze znanej) na ramieniu, a potem wrócić, posłuchać narzekania, po czym następnego dnia nic nie pamiętać. Tak, to zdecydowanie, kurwa, działało.
— Aj, tyle rzeczy się dzieje, tak nagle, nienawidzę tego, nienawidzę tych wszystkich zmian. — Ohoho, zacząłem już gadać bez ładu i składu. — Chciałbym, żeby to wszystko było prostsze...
Westchnąłem i odchyliłem się do tyłu z oczami zakrytymi łzami. Przetarłem twarz dłonią, przeczesałem nią też włosy. Najprościej mówiąc, wyglądałem jak gówno i nawet dobrze dobrany strój mi nie pomagał.
— Zrobiłem tyle popierdolonych rzeczy, a mam dopiero dziewiętnaście lat... — Wziąlem łyk napoju. Już nawet nie hamowałem wulgaryzmów, bo po co? A teraz odezwie się sumienie, czemu nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz