niedziela, 3 grudnia 2017

Rozgrzewające napoje oraz nocne rozboje [1]

Nie wiem, co myślałem. Nawet nie wiem, czy w ogóle myślałem. Chyba raczej ta druga opcja, przepłukany i zmasakrowany chemikaliami mózg raczej nie był aktualnie w stanie przetwarzać żadnych informacji, a co dopiero podejmować racjonalne decyzje.
Tak oto skończyłem, wracając pośpiesznym, kolebiąc się na miękkich nogach i smarcząc, bo nie wiem, co mi do cholery jasnej strzeliło do łba, żeby tam jechać. Do Niego. Dodatkowo z takim, a nie innym powodem, z czystą irytacją i paniką. Jak dobrze, że wagon stojący był pusty i mogłem ze spokojem wycierać zbyt mokre oczy, zbyt zatkany nos i zbyt czerwone lica.
Nawet nie wiem, kiedy to wszystko się nagromadziło, kiedy postanowiło mnie przygnieść, kiedy moje niby silne i zahartowane latami ciało, zdecydowało się, że w końcu ulegnie, jakby spuszczono na nie kilkutonowy ładunek.
Może tego potrzebowałem. Mocnego kopniaka, zrzucenia w nieco większy dół, dostania w pysk, niewyparzony pysk, który skrzywdził za wiele osób i trwał nietknięty.
Złoto otaczało mnie ze wszystkich stron, jednak mnie stać było tylko na podrobione srebro.
Złote były jej włosy, które pozostawiły po sobie tylko zapach jabłek.
Złoty był On, którego odstawiłem chwilę temu, w stanie podobnym do mojego.
Złoty był napój, którym miałem zamiar dzisiaj wieczór zapełnić żołądek.
Westchnąłem. Chłód zdarł rumieńce z mojej twarzy, z nosa już nie kapało, a oczy były tak samo czerwone, jak zwykle. Nie musiałem się niczego obawiać, gdy wchodziłem do baru. Nie było nawet śladu po drgnięciu w pociągu, nie licząc mokrego rękawa mojej koszuli w buldogi francuskie.
Zająłem miejsce przy barze, obok ucznia, tego gołąbka, nowego wicka, gówniarza, którego zawód miłosny trwał o dziewięć lat krócej niż mój i chyba tego najbardziej mu zazdrościłem.
— Tak, wiem, wiceprzewodniczący powinien dawać przykład, a nie szwendać się po barach i pić whisky — powiedział nagle, obracając szklankę w dłoniach i nawet na mnie nie zerkając, gdy przeczyściłem gardło chrząknięciem.
— Zgaduję, że Jack Daniels — mruknąłem tylko, zerkając na napój, który drżał delikatnie w szklance. Zielone spojrzenie padło na mnie, nieco zaniepokojone, jakby nie spodziewało się tutaj mnie, pedagoga, który tak właściwie przyłapał go na nielegalnym spożywaniu napojów wysokoprocentowych. Wysunąłem szklankę z jego dłoni, powąchałem ciecz i pokiwałem głową. — No tak, tylko to dostaje się w barach. Uważam, że z popularniejszych i tak lepszy jest Jim Beam, albo Ballantine's, a Jacek lubiany jest tylko przez markę. — Oddałem mu szklankę, a sam poprosiłem barmana o polanie odrobiny ambrozji.
Whisky cholernie mi Go przypominała, była idealną mieszaniną koloru Jego oczu i włosów, była tak samo dobra, jak On i w obu przypadkach najchętniej wyssałbym ich do ostatniej kropli.
— Wiesz, Przewalski, swoją działalność mógłbym skwitować w dokładnie ten sam sposób, ale jakoś tak mam to głęboko w dupie. — Szklanka stanęła tuż przed pomalowanymi dłońmi, które zdobiło kilka pierścionków, w tym jeden od Niego, o którym chyba nawet nie szło zapomnieć. — Zawód miłosny, problemy, czy może zwykła chęć oddania się alkoholowej symfonii?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis