Zawsze byłem dobrym chłopcem. Dającym przykład, grzecznym, cichym i posłusznym, nie pijącym i nie palącym (to drugie zawdzięczam mojej cudownej siostrzyczce, która biła mnie po łapach, to pierwsze - dosyć słabej głowie, jak już kilka razy sobie udowodniłem). Oceny też miałem dobre, na twarzy zawsze widniał uśmiech. Jedyne co przeszkadzało, to moja nieporadność w niektórych sprawach. I projekcja, ale to temat na inny dzień, inną rozmowę.
A jednak jakimś cudem, nowy wiceprzewodniczący całej szkoły, czyli ja, wylądował w barze ze szklanką whisky stojącą przed nim. Bo, cholera, zdecydowanie jej potrzebował. A do szkoły i tak dostałby się spokojnie po dwudziestej czwartej, w końcu posiadałem magiczną kartę do otwierania każdych drzwi.
Westchnąłem, zamykając oczy, po czym odchyliłem się do tyłu i zaplotłem ręce na klatce piersiowej. Szklanka jakimś magicznym cudem została chwilkę wcześniej opróżniona, a w trzewiach czułem przyjemne ciepło, w ustach dymny posmak. Otworzyłem jedno oko. Ładny barman mrugnął do mnie, a ja podniosłem brew i po prostu poprosiłem o kolejną kolejkę. I tak byłem zajęty.
Nie powinienem, tak bardzo nie powinienem pić, ale tyle spraw, tyle rzeczy. Rozmyślałem. Nad chorobą Wandy, nad moją relacją z Dexterem, nad znalezieniem jakiejś roboty, nad lewą nogą, ostatnio doskwierającą coraz bardziej, nad przyszłością i w końcu nad pewnym wspomnieniem, które pojawiło się nagle, we śnie, a za każdym razem, gdy o nim myślałem, palce zaczynały wystukiwać ósemki.
Wziąłem łyk złotej cieczy, którą przed chwilą przyniósł mi mężczyzna, zdecydowanie już mniej zainteresowany moją personą. Odszedł, a po chwili usłyszałem odchrząknięcie obok mnie, z prawej strony. Westchnąłem.
— Tak, wiem, wiceprzewodniczący powinien dawać przykład, a nie szwendać się po barach i pić whisky — stwierdziłem, nawet nie spoglądając, do kogo mówię. W końcu mógł być to każdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz