Drgnąłem na to ciche parsknięcie śmiechem mężczyzny lekko urażony, choć doskonale wiedziałem, że nie powinienem się tak czuć, bo daleko temu było do złośliwości. Ale jednak, odchyliłem głowę to tyłu, szarpnąłem za włosy i zacisnąłem powieki, chcąc zapomnieć to, co powróciło do mnie kilkanaście dni temu i trzymało się przez cały ten okres. Bo on nie wiedział, co ja zrobiłem i nie porównywało się to z żadną rzeczą, którą zrobił on w moim wieku.
— Nie wiem, czy cię to pocieszy, ale ja mam dopiero trzydzieści... jeden — zaczął mówić, a ja już wiedziałem, że usłyszę, jak to on się nie zmarnował przez picie, że nie powinienem tego robić i uciekać jak najszybciej do domu, bo to tylko życie psuje. A jednak tu ze mną siedzisz, czyż tak nie jest? — A już jestem bardziej niż pewien, że jeśli istnieje jakiś byt Wyższy, to mam zapewnione cierpienie wieczne. Powiem ci, Przewalski, nie ma co pić. Brzmi to absurdalnie, szczególnie z moich ust, prawda? — I to jak. Parsknąłem z nim śmiechem, biorąc kolejny łyk whisky. — Nie ma co. Lepiej zagryźć kły i stawić czoło sytuacji, uciekanie do barów za dużo nie pomoże, a jedynie opróżni ci kieszeń, urwie film i zirytuje tych, na których ci zależy. W końcu irytacja zmieni się w zniesmaczenie, zmęczenie, a to wszystko w obojętność i niechęć. Potem to już tylko prosta droga do ich utraty. Teraz zaczniecie pewnie memłać ozorem, że to nie tak, że to raz, że ja nie piję. — Spojrzał na mnie, a ja spojrzałem na niego, prosto w dwukolorowe oczy. Trochę z wyrzutem, trochę ze współczuciem i trochę ze złością, bo on nie mógł wiedzieć, przez co wtedy przechodziłem. — Byłem taki sam jak wy, Przewalski. Tak samo raz poszedłem sobie wychylić kielona, tak samo uznałem, że to jedyne wyjście, a odkorowanie się przy gorzale brzmi bardzo dobrze. — Zapatrzył się w jakiś punkt za moimi plecami, a ja automatycznie podążyłem wzrokiem i obróciłem się. — Pierdolę głupoty — zakończył wypowiedź, dopił do końca złoty płyn, a ja znowu na niego patrzyłem.
Po chwili obróciłem się twarzą do baru, chcąc chyba unikać kontaktu wzrokowego. Bo było mi cholernie wstyd.
Westchnąłem i wziąłem łyk alkoholu. Ciepło rozlało się po klatce piersiowej.
— A kto nie pierdoli głupot po alkoholu? — zapytałem, uśmiechając się beznadziejnie. — Niech mi pan powie... Czy skrzywdził pan kiedyś ważną dla siebie osobę? I nie chodzi mi tu o krzywdę psychiczną. Po prostu, fizycznie. Czy zrobił pan kiedyś krzywdę osobie, którą pan kocha, bez której nie wytrzymałby pan niektórych okresów w swoim życiu, czy widział pan jak jej krew sączyła się przez ubrania? — warknąłem w jego kierunku, już nawet ignorując autorytet nauczyciela, bo chyba się zdenerwowałem. — No właśnie, może w tym momencie lepiej zakończyć rozmowę na ten temat i po prostu popić w ciszy, a następnego dnia myśleć, co będzie dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz