niedziela, 3 grudnia 2017

Rewolucja cukrowa [3]

Mruknął jak kot i odchylił się do tyłu, zamykając oczy, a na twarzy miał wymalowany TEN uśmiech. Oh nie, w co ja się wpakowałam.
— Nie mam planu — oświadczył. Cudownie, perfekcyjnie, ale czego się spodziewałam? Gotowego planu, kosztorysu i godzin pracy? Opuściłam głowę i westchnęłam. — To znaczy. Jak robić wyprawy to tylko do jakiegoś miasta oddalonego od szkoły, wcześniej zbierać zamówienia i kasę, a do tego dokupować prowiant, jakby jakiś gałgan dopomniał się po fakcie. Raz na miesiąc? Porządne zakupy. Nie jestem orłem organizacji, dlatego proponuję współpracę panience. — Uśmiechnął się, tak ładnie, tak szeroko i jak tu odmówić? Pokręciłam głową, zastanawiając się, co zrobić z tym fantem. Bo w końcu kusiło. Bardzo kusiło. A jednak wolałam nie trafić do Mińska, który raczej napewno, zwłaszcza jeżeli kontakt miał z cesarzem, to i pana Przewalskiego znał. Podniosłam wzrok, a chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej. Chyba po prostu znał już moją odpowiedź. — Ryzyko jak ryzyko, srał pies.
Mruknęłam kocio, westchnęłam i pochyliłam się, tak jak on, do przodu.
— A co dostanę w zamian? — zapytałam, wachlując rzęsami i odwzajemniając uśmiech. — A więc... Chyba w to wchodzę. Potrzebuję tylko przemyśleć ryzyko — oświadczyłam, spoglądając na twarz niebieskowłosego. A on doskonale wiedział, że już w to weszłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis