poniedziałek, 11 grudnia 2017

Rewolucja cukrowa [X]

— Znasz jakieś dobre kawiarnie w mieście? — Krótkie pytanie, skinięcie głową w odpowiedzi. Najlepsze.
Z uśmiechem na twarzy podniosłam się z krzesła, stuknęłam dwa razy obcasem, machnęłam ręką w geście "no chodź, nie ociągaj się tak", po czym ruszyłam przodem. Ciche parsknięcie śmiechem ze strony chłopaka i prychnięcie z mojej.
Sunęliśmy obok siebie korytarzem, dwie różne i próżne istoty, a jednak w dziwny sposób dogadujące się w pewien nieokreślony sposób. Odmienne byty, charaktery i osobowości z odmiennych rodzin, z odmiennymi tradycjami. Byliśmy tak bardzo różni, perfekcyjni w nieperfekcyjności tej relacji. On, z chodem luźnym i niedbałym, szorujący nogami po ziemi lekko przygarbiony, ale cały czas dumny oraz ja, sunąca do przodu jak duch, dama we włościach, pewna swojej racji, czasami zbyt pewna. On taki naturalny, niedopracowany, nieperfekcyjny, a ja stawiana zawsze przy linijkach, oceniana i pilnowana, bo w końcu zawsze musiałam dobrze się prezentować. Jak kukła na sklepowej wystawie.
Drobne ukłucie.
Cały czas czułam jego błękitne oczy otulone gęstymi rzęsami na sobie, które tak często pochłaniały mnie i zabierały na przygody, które przywoływały uśmiech na mojej twarzy. Lubiłam go całego. Uwielbiałam go całego. Może i nawet kochałam?
Przyspieszył kroku i zrównał się ze mną, a ja powróciłam do rzeczywistości.
— Rozumiem, że to swego rodzaju rozpoczęcie nikczemnej rewolucji? — zapytał, nonszalancko podnosząc brew.
Spojrzałam na jego twarz z szerokim uśmiechem.
— Oczywiście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis