wtorek, 5 grudnia 2017

Rewolucja cukrowa [7]

Przyglądał się mi, a ja nie pozostawałam mu dłużna i przyglądałam się jemu.
Obserwowałam każdą "nieperfekcyjność", każdy błąd, który wyglądał na nim tak ludzko i ładnie, jakby symfonia napisana przez najlepszego kompozytora z drobnymi uszczypliwościami, tak zwanymi "mrugnięciami do słuchacza", a w tym przypadku do widza. Miał bliznę na brwi, podobną do mojej własnej, jednak zdecydowanie większą, miał bliznę przechodzącą przez usta. I to wszystko było jakąś historią, czymś, o czym bardzo chętnie posłuchałabym w wolnej chwili.
— Tak bardzo, jak ja ciebie? — zapytał, odchylając się na krześle, a ja zadrżałam, w głowie wyobrażając już sobie, jak leci do tyłu. Podniosłam brwi. — No co, miałem się dopytywać jak bardzo, czy może znowu zacząć o sobie mówić jak o którymś tam nowym cudzie świata? Co jak co, ale do tego punktu samouwielbienia jeszcze nie dotarłem. — Chrząknął, gdy dotarł do niego sens własnych słów, a ja tylko posłałam mu szeroki uśmiech, widząc zagubienie malujące się na przepięknej twarzy. — To znaczy... Tak, też cię lubię, Wandziu. Też nawet nie wiesz jak bardzo. — I w tym momencie nieśmiało opuścił wzrok, potarł dłonią o nadgarstek, a ja rozpłynęłam się całkowicie, jak robi czekolada zostawiona na słońcu.
— Jak bardzo? — mruknęłam cicho, przymykając oczy i jeszcze bardziej przechylając głowę. — Bo ja bardzo, bardzo, bardzo, wiesz, Niv? — zapytałam.
Trzeba to przyznać, zdecydowanie zawsze byłam próżną istotką. — I nie bujaj się, bo się przewrócisz. I jak zdobyłeś tę bliznę na brwi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis