niedziela, 3 grudnia 2017

Rewolucja cukrowa [2]

Posyłałem w stronę dziewczyny leniwe uśmiechy, gdy z satysfakcją oglądałem, jak niepokój wpełza na jej twarz, jak próbuje wszystko sprostować, chociaż trochę przekonać mnie, że tak właściwie ten pomysł jest idiotyczny.
Biologiczne formułki, naukowe nawiązania, czy błyszczenie wiedzą. Panna Wanda Przewalska w całej okazałości, kipiąca tym, co było dla niej tak charakterystyczne.
Jak na swój wiek była inteligentna. Niezwykle inteligentna. Może trochę dziecinna, przepadała za wściubianiem zadartego noska w nie swoje sprawy, a podnoszenie innym ciśnienia było chyba jej ulubionym zajęciem.
Poprawiłem się w miejscu i wykrzywiłem lekko twarz w grymasie. Nie przepadałem za sytuacjami, gdzie naukowy bełkot wrzucano do życia codziennego. To, co jest na lekcjach, w książce, czy specjalizacjach, niechaj tam pozostanie i nie wpierdala mi się pod stopy.
 — Jaki masz plan. Jakie koszta. Jakie ryzyko. — Nie wydawała się zbyt zachwycona obecnym stanem rzeczy. Ja natomiast wręcz gardłowo zamruczałem, widząc, że jako tako przystaje na propozycję.
— Nie mam planu — mruknąłem, bujając się na krześle. — To znaczy. Jak robić wyprawy to tylko do jakiegoś miasta oddalonego od szkoły, wcześniej zbierać zamówienia i kasę, a do tego dokupować prowiant, jakby jakiś gałgan dopomniał się po fakcie. Raz na miesiąc? Porządne zakupy. Nie jestem orłem organizacji, dlatego proponuję współpracę panience. — Uśmiechnąłem się pod nosem, by wrócić do normalnego siedzenia i pochylić się nad stołem. Zielone oczy błyszczały tuż przede mną, nieco niepewne, ale zdecydowanie podekscytowane całą tą sytuacją. Czysta Wandzia, niby nie, ale jak coś, to potrzymaj mi piwo, zrobię to jako pierwsza! — Ryzyko jak ryzyko, srał pies. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis