Wychyliła się znad stołu, by zerknąć na leżącego mnie, czy nic mi się nie stało, czy ręka jest na miejscu. Jej mina była bezcenna, prawdopodobnie tak samo, jak moja, bo w końcu kto wygląda normalnie po bliskim spotkaniu z parkietem.
— A nie mówiłam? Masz za swoje, z dam się nie śmieje. — Zamiast zmartwienia, wręcz natychmiastowo na jej twarzy pojawił się nieco wredny uśmieszek, pełny chęci do przekomarzania. Typowy dla blondynki, charakterystyczny, brakowało tylko tego jej chichotu.
Śmiech? Ze mnie? Oj nie nie, tak nie będzie, pożałujesz panno Przewalska.
Jak dobrze, że nie zdecydowałem się jeszcze ruszyć, tylko dalej... Siedziałem? Na krześle, z obolałym wyrazem twarzy, bo mój kręgosłup porządnie oberwał. Blondynka dalej się uśmiechała, ale z sekundy na sekundę wyglądała na coraz bardziej zaniepokojoną, bo w końcu jedyne co się u mnie zmieniało to wyraz twarzy, na coraz bardziej udręczony.
Na moje szczęście moje umiejętności pozwalały na granie większych ról niż trawa w szkolnych przedstawieniach.
— Nie mogę. — Poważny ton, zaciśnięcie szczęk. — Nie mogę się ruszyć. — Mina dziewczyny nie wyglądała za ciekawie, nieco ściągnęła brwi. — Wanda, serio, kurwa mać. — Jęknięcie z mojej strony i "próba" wygięcia szyi przepełniona wykrzywieniem twarzy.
Chcesz mi mówić swoje mądrości, Przewalska? Tak gramy? Co?
Dobrze.
Bawmy się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz