Przemycałem papierosy, tani alkohol i dragi, gdy byłem młodszy, co za problem podpierdolić trochę słodkości i ukradkiem uciec do pokoju, no? Żaden problem. Co z tego, że w tej szkole nie tylko ściany mają uszy, a także podłoga, sufit, wszystko cię obserwuje, a duch z przeklętej biblioteki zastanawia się, jak tym razem powinien ci uwalić dupsko.
Pomińmy fakt, że miałem całą torbę batonów, jogurtów i zupek chińskich, bo z góry powiedziałem matce, że znając moje szczęście to, co tu będzie, godne będzie jedynie trafienia do kosza, a poza tym nie mam ochoty użerać się z watahą wygłodniałych nastolatków, które rzucają się na żarło, jakby trwała jakaś walona apokalipsa.
Jeszcze do tego on. Wielki, przerażający Dyrektor Mińsk... Możesz mi possać, stary, kurwa, dziadzie.
Zabronił jedzenia słodkiego. Cukru. Mniamuśnych przysmaków, które dodawały mi nadziei i sprawiały, że całe to życie nie było aż tak szare i nudne. Lekarstwo na wszystkie smutki, promyczek szczęścia.
Odebrano mi i każdej innej jednostce w tej szkole. Z taką łatwością. Bez zająknięcia. Z tą sadystyczną satysfakcją.
— Przecież to jest jakaś katorga, oni łamią prawa człowieka, co to ma znaczyć, to głodzenie, ja ich podam — bączyłem beznamiętnie, stukając długopisem o stolik. Wanda tylko się zaśmiała i pokręciła delikatnie głową, chociaż doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że ta sytuacja ją nie bawi. Ba, przeżywa to tak samo, jak ja, o ile nie gorzej.
Ogarnąłem włosy do tyłu i chrząknąłem cicho.
— Co powiesz na przemyt?
— Co? — Zerknęła na mnie wzrokiem "ty oszołomie".
— Przemyt słodkiego. Szmuglowanie na boku. Zgrywanie bohatera szkoły, te sprawy... — Odchyliłem się na krześle. Co mi szkodzi, trafiałem już w większe tarapaty, jak Afera Cukrowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz