— Przepraszam, ale możesz powtórzyć, co, do jasnej cholery, zrobiłaś? — spytał jakże elokwentnie Vladdy, gdy ja desperacko rozrzucałam wszystkie rzeczy, szukając błękitnej koperty o ciężkim, słodkawym zapachu jaśminu i konwalii.
— Zgubiłam list, okej?! — Na cesarza, oczywiście, że nie było okej. Nic nie było okej. Zgubiłam ostatnią rzecz, która była od Marviego, jakby to był nic nie znaczący śmieć. A nie był. Kij, że znałam każde zgięcie listu, każdy kleks oraz plamę. Kij, że znałam na pamięć każdą linijkę i gdyby ktoś obudził mnie o trzeciej nad ranem po mocno nakrapianej imprezie, wyrecytowałabym mu każde słowo.
Paskudny chłód wraz z negatywnymi emocjami gromadził się w moim sercu, żeby w powolnym, leniwym tempie zacząć pochłaniać mnie kawałek po kawałku. Trzęsąc się, wybiegłam z pokoju, nawet nie zaprzątając sobie głowy ani burdelem, jaki tam zostawiłam, ani krzyczącym Vladdym, którego wypowiedzi były okraszone ogromem rosyjskich przekleństw.
Powinnam iść do Vene? Ostatnio mi pomogła z Dropsikiem... A jeśli spytałaby o Marviego? Co miałabym odpowiedzieć? Mimo wszystko nadal byłam zbyt tchórzliwa, żeby o tym rozmawiać, a fakt, że nikt o Marviego nie pytał [jakby nigdy nie istniał, jakby nigdy nie przyjechał do AWU, jakby nigdy go tu nie było], był dla mnie aż nazbyt wygodny. Czasami chciało mi się z tego powodu płakać.
Wdech. Wydech. Powoli. Jak ja dawno tej mantry nie słyszałam.
Pomyśl, Pel, gdzie mogłaś, niemoto, amebo i przegrywie życiowy, zostawić ten list? Leć po kolei. Oranżeria... Był jeszcze. Wallie chował mi się po kieszeniach i kichał od tego kwiatowego zapachu, a jednocześnie do niego lgnął. Altanka... Nie, nie byłam dzisiaj, więc odpadało. Zostawała biblioteka. Oby był w bibliotece.
Przysięgam, że nigdy w życiu nie biegłam szybciej i mniej ostrożnie po schodach niż tego parszywego dnia. Cóż, siły wyższe i paskudne zimno, przez które trzęsłam się gorzej od galarety. Wpadłam do budynku z czerwonej cegły, ignorując karcące spojrzenie bibliotekarki i rozpoczęłam poszukiwania. Znaczy się, od razu pobiegłam pomiędzy regały, gdzie byłam ostatnio, modląc się, żeby moja zguba tam była. Nie było zguby, był ktosiek o różowych włosach. Różowych jak storczyk. O, storczyki, dobra myśl, kwiatek, pozytywna myśl. Wdech. Wydech. Wdech. Powoli. Już i tak wyglądasz jak wariatka, więc nie rzucaj się. Wydech.
Z ogromnym wysiłkiem uniosłam kąciki ust w bladym uśmiechu.
— Cześć... — Imię na "s". Marvi dał jej śmieszne i mało pozytywne przezwisko. Podobne w wymowie. To było coś z okiem. Ss... Ssyj... Ssijoko. Shioko. Nazywa się Shioko. — Cześć, Shioko — dokończyłam z nerwowością w głosie, splatając dłonie za plecami w nadziei, że nie będą tak drżeć.
Chciałoby się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz