Bal, koniec balu, powrót do rutyny. Drugi rok. Rozszerzenia. Za dużo było tego wszystkiego, chociaż od zawsze byłam do wszystkiego pozytywnie nastawiona, to i tak zaczynałam powoli nie wyrabiać. Zastanawiałam się ciągle, czy aby na pewno wybrałam odpowiednie rozszerzenia.
Kontakt z dziewczynami z pokoju trochę osłabł, dużo siedziałam z nosem w książkach, chociaż na egzaminach ostatecznie i tak wypadałam przeciętnie, bo z mocną trójką. Oczywiście, nie mogłam oczekiwać tego samego co osoby, które jawnie ściągały, zwyczajnie zaglądając do innych przez ramię, a jedynie dziwić się, że egzaminatorzy tego nie widzieli (a może po prostu nie chcieli?).
W którymś momencie poczułam puknięcie w ramię. Odwróciłam się, doskonale wiedząc, kto na mnie czeka.
— Czego chcesz tym razem? — zapytałam, z nadzieją, że fioletowowłosy kocur chce tylko sprawdzić to co zawsze, czyli profile Fomy, Wandy i Dextera na portalach społecznościowych. Co z tego, że miał swój telefon, a mój zbił, brutalnie rzucając nim o ścianę. Na szczęście komórka działała, ale wielkie pęknięcie znacząco osłabiło jej czułość i jednocześnie wytrzymałość. Przypuszczałam, że jeśli znowu spadnie, to zakończy swój marny żywot i będę musiała po prostu uśmiechnąć się do ciotki i poprosić o nowy telefon.
— To co zawsze — odpowiedział kocur, a ja odetchnęłam z ulgą, chociaż kwestią czasu było zażyczenie sobie przez niego czegoś więcej. Mogłabym wręcz uznać, że chłopak mnie przeraża. Starałam się nocami na bieżąco usuwać wszystkie niemiłe wiadomości, które zamieścił z mojego konta, a jeśli zabronił to ewentualnie upewniałam się, czy pod wszystkimi się podpisał. Nie chciał swojego konta, bo i tak ostatecznie by się pogubił. Nie chciał pomocy w pobraniu każdej z aplikacji bezpośrednio na jego telefon, bo słabo czyta. Zostawało mi spotykanie się z nim prawie codziennie pod groźbą "zniszczenia wszystkiego". Patrząc na to, co zrobił Wandzie i inne rzeczy, o których rozmawiała cała szkoła, miałam prawo się bać. Bałam się również donieść o tym gdzieś wyżej. Wątpiłam, żeby dyrektor cokolwiek zrobił, bo i szczurem, który rozmnażał się jak biedronki, zbytnio się nie przejął. W związku z tym zostawali pedagodzy, a z żadnym nie miałam dostatecznie dobrych relacji. No i nie wiedziałam, czy nie trafię akurat na takiego, którego ulubieńcem jest właśnie Kyozuo. Zostali uczniowie. Do Wandy nie było opcji, Vanilka miała dostatecznie dużo na głowie, Foma zajmował się siostrą i Dexterem, samego Dextera niezbyt dobrze znałam, Aya może i mieszkała w tym samym pokoju, a jednak nie chciałam prosić akurat jej. Została jedna osoba. James.
— Długo jeszcze? — zapytałam, zaglądając przez ramię chłopaka. Literował w spokoju jakiś post od dobrych kilku minut. Miałam ochotę zrobić coś, żeby nasze "spotkania" stały się krótsze. Ten posłał mi tylko wrogie spojrzenie i wrócił do analizowania literki po literce, aż w końcu podał mi telefon i zaczął dyktować odpowiedź, którą miałam napisać. "Za szkołą. Siedemnasta, lepiej, żebyś była sama". Do Wandy, bo komu innemu chciałby grozić w tak oczywistym miejscu, jak komentarze do jej własnego wpisu. Przeanalizowałam dyktowane przez niego słowa raz jeszcze, po czym stwierdziłam, że to jest ten moment, w którym przesadził. Wandzia była naprawdę w porządku, nie chciałam, żeby była zastraszana. Była taka drobna, półtorej głowy niższa od kota. Miałam ochotę płakać na samą myśl o granicy brutalności kota, a raczej kompletnym jej braku.
— Nie chcę tego pisać. — Spojrzałam mu prosto w te ohydnie, przeszywające ślepia, które natychmiast się zwężyły, wyraźnie sugerując "igrasz z ogniem".
— Ostatecznie nie masz wyboru — wyszeptał i podszedł minimalnie bliżej. Poczułam, jak ręka trzymająca etui lekko zadrżała, oddech stał się minimalnie nierówny, serce przyspieszyło.
— W takim razie napisz to sam — odpowiedziałam chłodno, wciskając mu telefon do ręki, a potem cofnęłam się o dwa kroki, żeby po chwili znacznie przyspieszyć i zostawić go na środku korytarza z moją własnością, która mimo wszystko była setki razy mniej cenna niż moje zdrowie fizyczne, jak i psychiczne.
Szybko obrałam cel, którym była wspólna świetlica (bo była niska szansa, że kot w ogóle znał to miejsce – i tak nikt tam nie chodził), a od połowy drogi puściłam się biegiem. Nawet nie pomyślałam, żeby zapukać do jakichkolwiek drzwi, w razie gdyby ktoś obecnie robił coś, w czym nie można przerywać, albo coś, czego nie chciałabym widzieć.
Wparowałam do pomieszczenia, a moim oczom ukazał się jedynie włączony telewizor i James trzymający na kolanach pudełko z popcornem.
— Przepraszam, ja... Chcę prosić o pomoc! Ja-James?! — wydukałam, próbując uspokoić oddech. Nawet nie spostrzegłam, kiedy z moich oczu potoczyły się kolejno pierwsza, druga i coraz więcej łez. — Tak się o nią martwię... — wyszeptałam, ocierając oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz