wtorek, 5 grudnia 2017

Czerwony jak... Cegła? Mak? Krew? [4]

Nienormalne. Zdecydowanie takim mianem powinno się określić monolog dziewczyny, z którą właśnie rozmawiałam. Jak jej tam...? Jocelyn. Chyba najwidoczniej nie ma pojęcia o zawieraniu znajomości. Ekhem. Dobra, ja też nie. Patrzyła na mnie, unosząc leciutko prawą brew. Okej, czego ona ode mnie oczekuje?
— Ja... — zająknęłam się, nie wiedząc, jak kontynuować rozmowę. — Przez całe życie utrzymywane było, że urodziłam się w Nowym Yorku, ojca nigdy nie poznałam, a matka oddała mnie do adopcji. — Pominęłam pewien malutki, aczkolwiek jak cholera istotny fakt, że odebrano mnie od tej kobiety, tylko i wyłącznie, dlatego że była narkomanką. — Adoptowali mnie, jedyne co pamiętam. — Wzruszyłam lekko ramionami. Spojrzała na mnie z dołu (jakby zważać na jej dość... niewielki wzrost), mrużąc oczy i przypatrując się moim oczom, jak gdyby chciała z nich wyczytać, czy moja historia naprawdę nie należy do tych bardziej skomplikowanych i złożonych, a jej mina mówiła sama sa siebie: "Powiedzmy, że Ci wierzę, musisz wiedzieć, że to ten ostatni raz", widocznie jej koci nosek wyczuł coś niepokojącego. Nie, żeby coś. Powiedziałam z grubsza wszystko, co sama wiedziałam.
Następne pięć minut dłużyło się w nieskończoność. Przez ten cały czas lustrowała mnie swoimi żółtymi oczkami, jakby próbowała wywęszyć jakieś otwarte, ukryte drzwi do mojej duszy. Niestety, nic z tego, dużo osób już z tego zrezygnowało po paru nieudanych próbach. Nie żeby jakoś szczególnie mi to przeszkadzało, moją uwagę zajmowało raczej odplątywanie słuchawek, niż wgapianie się bez większego sensu w rudowłosą kotołaczkę.
— A więc...? — zaczęłam bez większego przekonania. — Czy jest jakiś konkretny powód dla którego miałam tu przyjść, czy mogę już iść?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis