Przewrócił oczami, westchnął, parsknął i wziął się za rozsznurowywanie swoich butów, podczas gdy ja miałem chwilę na złapanie oddechu. Krótką, bo zdejmowanie obuwia długą czynnością nie było, więc chwilę później leżałem pod nim, chłonący cytrusy, czujący szorstkie usta na swoich i muskany ciepłym oddechem. Mruknąłem. Dużo przygryzania, dużo przekomarzania i zabawy w zdobycie kontroli. Oderwał się ode mnie, a ja jęknąłem, bo w końcu nie pozwoliłem, chciałem zdecydowanie więcej, nawet jeżeli kosztowałoby mnie to utratę przytomności z powodu niedotlenienia.
— Pracowity dzień? — zapytał z twarzą przysłoniętą opadającymi włosami.
— Bardzo — mruknąłem w odpowiedzi. — Praca na historyzm, dokumenty samorządowe, muszę przygotować ankiety na poniedziałek, złapać Wandę na rozmowę, zadzwonić do matki, spojrzeć na fotki od Vene, rozwiązać problem z cukrem, a przynajmniej zdobyć kolejne szczegóły... Więc tak, bardzo, bardzo, bardzo — westchnąłem. — I powinienem zdjąć soczewki, jeżeli nie chcę stracić oczu po naszej krótkiej drzemce — stwierdziłem.
Zmrużyłem oczy, po czym podniosłem dłoń, która chwilę później musnęła delikatnie skórę nad jego ustami.
— Dexter, ty przypadkiem nie miałeś zapuścić wąsów? — zapytałem z błyskiem w oku i uśmiechem na twarzy. — No bo jeżeli dobrze pamiętam, to w końcu mieliśmy pewien zakład, czyż nie?
I cały czas uśmiechając się szeroko, podniosłem głowę, by przed odpowiedzią pocałować go jeszcze raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz