To nie był dobry dzień, więc mogłem tylko pomarzyć o zaszyciu się we własnym pokoju. Jamesa wywali znowu do roboty papierkowej, tym razem chłopak wziął się za siebie i przynajmniej spróbował (miałem nadzieję, że znowu nie udawał) ruszyć z tą całą zabieganą papierologią, którą należało zakończyć do końca semestru. Kto by pomyślał, że koniec roku szkolnego przyjdzie tak szybko, jak za pstryknięciem czy machnięciem czarodziejskiej różdżki.
Kłótnia z profesorem, spóźniłem się na obiad, więc do kolacji kiszki marsza mi grały, Vene nie zdołała niczego na dzisiaj przemycić dla mnie ze słodkości, mój umysł wołał o cukier, a ja mogłem tylko przeciągać się ze zmęczeniem, prychać oraz ignorować cały świat wokoło.
Dlatego, gdy w końcu dotarłem do pokoju, przywitałem Fomę skrzypnięciem drzwi i wolnym krokiem ruszyłem do tego osła, który ponownie siedział robiąc milion całkowicie niepotrzebnych rzeczy i wszystkim się przejmując. Powoli przystanąłem za jego krzesłem, palcami zaczynając badać jego ramiona, potem biodra. Pochyliłem się nieco bardziej, składając na szyi chłopaka miękki pocałunek.
— Cześć, Dexter — mruknął niemrawo. Doskonale znałem ten stan, objawy widziałem już wielokrotnie. Spięte ramiona, wszechobecne zmęczenie, kubek z zimną kawą stojący na biurku, wszędzie stos papierów i nawet lampki sobie nie zapalił dodatkowej, tylko pracował przy słabym, głównym świetle. Przewróciłem oczami, łapiąc go i przyciągając wyżej, w końcu unosząc go. Kto by się tam przejmował, że przy okazji krzesło spadło i rąbnęło głucho o podłogę.
— Dexter — parsknął z oburzeniem, ale nie pierwszy raz słyszałem ten zmęczony ton — muszę...
— Odpocząć — przerwałem mu, przenosząc go w stronę łóżka, mimo tego, że próbował się wyrywać. — Najpierw się wyspać, potem zjeść coś normalnego, zrelaksować się w międzyczasie i porozdzielać większość tej niepotrzebnej, cholernej papierkowej roboty innym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz