Powinieneś się uczesać, Przewalski.
No cóż, na to też było mało czasu, bo trzeba było uzupełnić tyle papierów, dokumentów, które i tak pewnie wylądują w niszczarce. No i jutro pogadać z kucharkami. I ruszyć szkolny radiowęzeł, czyli sprawdzić, czy w ogóle tamtejszy sprzęt jest zdatny do użytku. I przejść po pierwszakach, poinformować o klubach, to też w końcu trzeba było zrobić.
Odchyliłem się do tyłu, przy czym mruknąłem jak najprawdziwszy kot, prostując swój biedny kręgosłup, który musiał spędzić przynajmniej półtorej godziny w wykrzywionej pozycji. Powróciłem wzrokiem na biurko i zmarszczyłem czoło. No tak. Przecież zrobiłem sobie kawę. Podniosłem kubek (należący do Dextera, bo moje zostały zagubione lub potłuczone w zatrważającym tempie), upiłem łyk magicznej cieczy. Która powinna być ciepła. Ale nie była.
Po raz kolejny skrzywiłem się niezadowolony.
Skrzypnięcie drzwi. Ktoś pojawił się w pokoju. Charakterystyczne stukanie butów o podłogę. I zmierzał w moim kierunku. Uśmiechnąłem się, czując długie palce na moich ramionach, powoli jadące w dół i w dół, aż na szyi poczułem oddech, usta, a nozdrzami zawładnął cytrusowy zapach. Mruknąłem, rozkoszując się ukochanym ciepłem i czułością.
— Cześć, Dexter.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz