niedziela, 17 grudnia 2017

Jakiś lekarz na sali? [0]

Pielęgniarz wybitnie mnie nienawidził. Przynajmniej takie odnosiłem wrażenie. Przysiągłbym, że gdy tylko zbliżałem się do jego gabinetu, już szykował się, żeby rzucić we mnie apteczką z pełnym zawiści wzrokiem i słowem "Wynocha!". Cóż, przynajmniej już nie obrywałem w twarz pudełkiem pełnym przeróżnych plastrów, medykamentów i bandaży. Wtedy był jeszcze bardziej zirytowany, bo "roznosiłem wszędzie krew". Dlatego stwierdziłem, że najlepiej będzie co roku pakować jak największą ilość opatrunków i spytać o pomoc wszystkich, tylko nie pielęgniarza [miejmy nadzieję, że nie wpadnie na pomysł zrobienia tabliczki "Yevgeniemu Fjeldowi wstęp wzbroniony"]. Ale chyba nawet mieszkańców akademika zaczęła irytować moja tendencja do robienia sobie krzywdy, a jeżeli nie irytować, to budzić politowanie i współczucie. Ale się starałem! Ba, nawet spróbowałem z tą nieszczęsną folią bąbelkową, ale zakończyło się widowiskowym sturlaniem ze schodów trzeciego pietra na sam parter, zanim na dobre rozpocząłem swoją wędrówkę w tym idiotycznym "zabezpieczeniu". Także oficjalnie foli bąbelkowej mówimy "nie".
Westchnąłem ciężko pod nosem, patrząc na apteczkę spojrzeniem równie pustym co ona, jednocześnie chusteczką, która powoli przybierała szkarłatny odcień, owijając skaleczoną dłoń. Dobra, czas na bycie upierdliwą łamagą, a jak się nie uda, to zostaje łapanie latającej apteczki, ewentualnie zatrzasną mi drzwi przed nosem.
Wyszedłem ze swojego pokoju spokojnym krokiem, niemalże drepcząc niewielkimi kroczkami, żeby przypadkiem się nie wywalić. Rozejrzawszy się i ułożywszy usta w najładniejszym uśmiechu, jaki umiałem, zapukałem do pierwszych lepszych drzwi w nadziei, że ktokolwiek mi otworzy, będzie miał bandaże, będzie miły i nie będzie się nade mną dziwował, litował czy wypytywał mnie.
Byleby przeżyć do końca roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis