Zakaz cukru był jedną rzeczą. Zgodnie z rozporządzeniem ministerstwa, które gdzieś tam sobie tkwiło w tej całej zagmatwanej cesarskiej biurokracji, mogłem tylko przytaknąć i robić, co mi kazali. Zresztą w pewien sposób rację mieli, bo sam przyuważałem, że dzieciarnia zbierała fałszywe zwolnienia z lekcji sztuki ciała, nie ćwiczyła, imała się od zajęć, jak tylko mogła, co ostatecznie doprowadziło do prostej konkluzji: Jesteście grubi (głupi), więc cierpcie.
Drugą rzeczą były hormony. Powoli zaczynała smarkateria dostawać małpiego rozumu i jedyne, co mogłem powiedzieć, to to, że zaraz zacznę wariować i wyrzucać ich przez okno. Próbowano spółkować w przebieralniach, we wspólnych łazienkach, wypraszano współtowarzyszy niedoli z pokojów w akademiku, żeby zapuścić głębszą relację z piersiami koleżanki, a ja mogłem tylko cierpieć i modlić się, żeby żadne mi tam dzieciaka nie zmajstrowało na boku, o którego wybuchłaby afera.
Tak zrobiłby przynajmniej normalny dyrektor, ale ja nigdy nie byłem za bardzo na tak dla ustępowania nieletniemu motłochowi, dlatego kilka kolejnych rzeczy powinno ulec w niedługim czasie zmianie.
Zaczęło się od upominania nauczycieli, że mają ruszyć tyłki i rozdzielać nadmiernie emanujące namiętnością pary, szlabany poszły w ruch i na raz zrobiło się spokojniej, a ja mogłem w spokoju marzyć o urlopie, bez opłat na becikowe.
Przynajmniej tak myślałem.
Wracałem do swojego gabinetu z zebrania nowego samorządu, myśląc tylko o wypiciu lampki wina i pójściu spać. Otworzyłem drzwi, wchodząc do środka i zapalając światło, żeby odkryć dwójkę uczniów, zawzięcie całującą się na moim pierdolonym biurku pośrodku mojego pierdolonego gabinetu zrzucających moje pierdolone papiery na podłogę.
— Macie dwie minuty zanim wypierdolę was oknem — powiedziałem z szerokim uśmiechem, wciąż utrzymując spokojny ton głosu. Wskazałem na losową osobę. — Ty zostajesz, drugie się wynosi, pora chyba na pogawędkę z pasem, przysięgam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz