niedziela, 3 grudnia 2017

Cukier światłością narodu [4]

Ciasto pochłaniałem z prędkością dźwięku, światła czy w sumie z maksymalnym tempem Wally`iego Westa, a na razie mogłem tylko jeść i modlić się o więcej, niczym o przysłowioną mannę z nieba. Nie mogłem udawać, że dyrektywa zarządzona i ustanowiona przez dyrektora Mińska spędzała mi sen z powiek, kiszki grały wszystkim marsza żałobnego, a ja zastanawiałem się, czy aby nie zacząć podjadać jadalnych składników alchemicznych, które miały w miarę słodki smak. Obawiałem się tylko ich zbanowania, w razie ewentualnego wykrycia aktu mojej desperacji. 
Dziewczyna parsknęła śmiechem i poszła w sobie tylko znanym kierunku, żeby wrócić do nas z cuchnącym cynamonem. Cóż, póki dealowała ciasto, mogłem jej wybaczyć taką haniebną zdradę lukrecji. 
— Yup, Vene. Nie pomyliłeś się. I nie, nie myślałam, ale chętnie posłucham, co masz do powiedzenia i pomyślę — odparła pewnie. Uniosłem głowę znad talerza, stukając łyżeczką o pustą (prawie wylizaną ze szczęścia) powierzchnię. 
— Chociaż nie wiem, czy ta propozycja nie powinna polecieć do Pelagoniji, bo dziewczyna jest po prostu jak ninja — parsknęła śmiechem — I przy okazji jak będziecie chcieli ciasto, to na pewno Heather będzie miała. — Drgnąłem, słysząc imię przyjaciółki. Odkaszlnąłem i przeczyściłem gardło, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z Vinem, który również kończył swój kawałek.
— Heather... Nie wróciła na ten rocznik — mruknąłem. — Ale wracając do interesów, jak dużo będzie nas kosztował regularna dostawa czegokolwiek z cukrem? — spytałem wprost.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis