piątek, 15 grudnia 2017

Gdzie jest Gienio? [3]

— Jak najszybciej, nie chcę, żeby coś mu się stało — odpowiedział z rozmarzonym uśmiechem. A ja doskonale go rozumiałam. W końcu ten, kto kiedykolwiek nie miał swojej ukochanej pluszowej zabawki, niech pierwszy rzuci kamieniem. Mogę się przyznać, ja miałam ich ponad dziesięć, bo wszystkie były wspaniałe i kochane. — Ale zanim to — dodał po chwili, mrucząc i opierając głowę z niebieską czupryną na moim ramieniu. — Tylko chwilkę. — Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
Siedzieliśmy. Nie chwilkę, nie chwilę, nie dwie, ani trzy. Tylko dobre, kilkanaście minut. A może kilkadziesiąt? Kto by to liczył, gdy otacza go spokój oraz przyjemna atmosfera, a obok niego siedzi lubiana osoba? Przymknęłam powieki i opuściłam głowę na tę jego, po czym odetchnęłam głęboko. Było miło.
Po czym wystrzelił jak z procy, dostał zastrzyk energii, zeskoczył zwinnie z parapetu, otrzepał spodnie z wyimaginowanego pyłu, uśmiechnął się szeroko i z błyskiem w oku stanął pomiędzy moimi nogami, a ja podniosłam brew zdekoncentrowana, bo w końcu dopiero co w pomieszczeniu panowała rozleniwiająca cisza. Chwycił mnie w talii, co trochę połaskotało, nie zaprzeczę, i opuścił mnie delikatnie na nogi, a ja parsknęłam śmiechem. Czyżby dżentelmen?
— To jak? Mój pokój? — zapytał, przekrzywiając głowę.
— Bardzo chętnie — odpowiedziałam, cały czas utrzymując szeroki uśmiech na twarzy i musnęłam czubek nosa chłopaka swoim palcem. — Ale nie masz przerażającego bałaganu, prawda? Bo wtedy prawdopodobnie po prostu będzie trzeba posprzątać — oświadczyłam, podnosząc brew.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis