czwartek, 14 grudnia 2017

Gdzie jest Gienio? [2]

— Oh. — Taka forma odpowiedzi jakoś za bardzo mnie satysfakcjonowała, a ja byłem już bardziej niż pewny tego, że dziewczyna w środku już się zbija, bo jak to, że Nivan i zabawka? Że co? No, może nie zbijała, bo to nie w jej stylu, ale mogło ją to rozbawić. Mnie by rozbawiło. Każdego chyba. — To kiedy zaczynamy szukać? — dodała po chwili, szczerząc się od ucha do ucha. Zerknąłem na nią z lekkim zdziwieniem, bo nie zarzuciła uszczypliwym komentarzem, nawet na jej twarzy nie było widać grymasu ironii. Czysta chęć pomocy, radość i coś, czego nie potrafiłem zdefiniować, zrozumieć, odkryć. Jednak zielone oczy pięknie się błyszczały. Naprawdę pięknie.
— Jak najszybciej, nie chcę, żeby coś mu się stało — odparłem z delikatnym uśmiechem. Sprawa Gienia od zawsze była śmieszna, a wobec niego zachowywałem się jak największe dziecko. Co poradzić, taka moja natura. Odnosiłem wrażenie, że do przytulanki na stałe przypisana była moja pięcioletnia dusza. — Ale zanim to — wymruczałem tylko i ułożyłem głowę na ramieniu Wandy. Poczułem drgnięcie spowodowane śmiechem. — Tylko chwilkę.
No i przesiedzieliśmy tak chwilę, czy może dwie. Trzy. Piętnaście. Blondynka w tym czasie oparła swoją głowę o moją, a ja miałem absolutnie głęboko w poważaniu, że przekraczałem niektóre bariery zbyt prędko, zbyt nagle, niespodziewanie.
Szybko zeskoczyłem z parapetu, bez większych trudności, tak właściwie, otrzepałem tyłek i ustawiłem się między nogami dziewczyny. Ująłem dłońmi jej wąską talię i odstawiłem delikatnie na ziemię, bo dalej, z tego, co widziałem, chybotała się na swoich chudziutkich nóżkach. Patyczkach wręcz.
— To jak? Mój pokój? — Przekrzywiłem głowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis