Zapach kwiatów i owoców wypełnił nozdrza, włosy wlazły w usta, a ja sam nawet nie wiem, kiedy zatopiłem się w objęciach małej ciałem, ale wielkiej duchem Przewalskiej. Gładziła po włosach, nawet nie musiała wspinać się na palce, bo jak zawsze się garbiłem.
— Niv, co się dzieje? — Miękki, ukochany głos, dla którego zerwałbym się nawet o trzeciej w nocy po jogurt.
Tak właściwie, to chyba było to, czego potrzebowałem już od dłuższego czasu. Bliskość fizyczna połączona z emocjonalną. Byłem przylepą, cholerną przylepą, a brak mamy aktualnie bardzo mi do...
Ale się ze mnie pizdeczka zrobiła, oh losie. Brakuje tylko żebym jej zaczął w ramię szlochać.
Objąłem ją delikatnie i potarłem po plecach, bo może ona też tego potrzebowała. Każdy tego potrzebował od czasu do czasu, nie oszukujmy się.
— Gorsze dni, Wandziu, nie przejmuj się — zamruczałem jej na ucho, ścisnąłem nieco mocniej, otuliłem wąską talię ramionami i koniec końców puściłem, bo nie ma co przesadzać. Przeczesała jeszcze raz moje włosy i odsunęła się. — Nie będę cię zadręczał swoimi rozterkami życiowymi, Wanda, cholera jasna. — Uśmiechnąłem się delikatnie i odgarnąłem zagubiony kosmyk z jej twarzy, tracąc poczucie, że nie powinienem. Że przekraczam pewne granice.
Potarłem nerwowo prawy nadgarstek, rozglądnąłem się po pokoju. Nie było burdelu, lekki bajzel, który i tak skutecznie uniemożliwiał znalezienie czegokolwiek.
Dziewczyna wyglądała na wybitą. Ja pewnie też. Spoglądała na mnie z pewną pretensją.
— Nie ma co, naprawdę. Znajdźmy już tę zabawkę, błagam, szlag mnie jasny trafia. — Pokręciłem głową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz