środa, 29 listopada 2017

Wspomnienia sobotniej nocy [7]

Zapadła zręczna-niezręczna cisza. Opuściłam wzrok, po czym syknęłam, łapiąc się za nos, bo znowu przeszła przez niego fala bólu. No cóż, co zrobisz Wando. I tak już wyglądasz jak świeżo zakopane ciało, które po chwili zostało wyjęte z ziemi, bo ktoś popełnił literówkę w dokumentach.
— Ale mogę — oświadczył po dłuższym namyśle i wstał z ławki. Podskoczył, zrobił piruet, wyskoczył, kto tam wie. To wszystko wyglądało po prostu energicznie. — No, chodź, zanim mi tu wykitujesz. — Wyciągnął w moim kierunku dłoń, szarmancko wręcz, i uśmiechnął się, a ja ten uśmiech odwzajemniłam, troszkę słabiej, ale odwzajemniłam! Taki ładny, przyjacielski, skłaniający do zaufania. I nie, zdecydowanie nie przypominał tego pana Hopecrafta.
Wsunęłam palce między te jego. Ciepła dłoń zacisnęła się, troszkę niepewnie, jakby bojąc się, że leży w niej najkruchsze szkło czy porcelana na świecie, po czym pociągnęła mnie do góry, a ja, choć blada, osłabiona i słaniająca się na nogach, poddałam się ruchowi, a po chwili stałam obok niebieskowłosego pana o ładnych oczach. Stanął za mną i podłożył swoje palce pod moje łokcie, dzięki czemu cały czas miałam najprawdziwszą asekurację w razie omdlenia.
— Mów, jak mam iść — powiedział Nivan, pochylając się lekko w moim kierunku.
Uśmiechnęłam się troszeczkę szerzej, przymknęłam oczy i chyba na krótszą chwilkę odpłynęłam. Po kilku sekundach ciszy powróciła świadomość.
— Na razie dojdźmy do akademika, później przekażę panu dokładne koordynaty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis