wtorek, 28 listopada 2017

Wspomnienia sobotniej nocy [6]

— Nie musisz — odparła tym charakterystycznym tonem. Niekoniecznie dla niej, raczej każdej kolejnej jednostki. Ten dźwięk był identyczny dla każdego indywiduum. Dźwięk mówiący o tym, że tak i siak zdaje sobie sprawę, jak ktoś postąpi.
Zauważyłem, że marzyła. Odlatywała, siedziała gdzieś indziej. Jakby dla mnie zostało tylko pudełko, a środek wirował daleko stąd, nie bacząc na przyziemne problemy.
Nie wiem, czy krew dalej się sączyła. Cieczy, póki co nie było widać, chusteczka wręcz raziła swoją bielą.
Widywałem te barwy tak często. Mimo bólu dalej uważam, że są piękne.
Dostrzegłem łzę, pojedynczą, pierwszą i prawdopodobnie ostatnią. Przynajmniej taką miałem nadzieję... Nie, nie będzie już płakać. Nie teraz, nie przy mnie. Odpuści później. Dużo później.
Przesiedziałem obok niej jeszcze chwilę, dokładnie obserwując zachowanie dziewczyny, każdy jej ruch, każde drgnięcie, lekkie przechylenie na bok. Byle zachować czujność. Byle zainterweniować, zanim będzie za późno.
— Ale mogę. — Podniosłem się z ławki i poprawiłem w miejscu. — No, chodź, zanim mi tu wykitujesz. — Wyciągnąłem ku niej dłoń, którą przyjęła. Po czasie, z pewną dozą nieśmiałości, niepewności. Uniosła się z tą samą gracją, lekkością. Zdążyłem już zauważyć, że gładkie, taneczne podrygi były dla niej chlebem powszednim, częścią nieodłączną, cechą charakterystyczną.
Złapałem ją pod łokcie i począłem prowadzić przed sobą, bo naprawdę nie chciałem, żeby skończyła na ziemi, a słaniała się na nogach, nieważne jak bardzo nie zapewniała innych, że przecież jest dobrze.
— Mów, jak mam iść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis