Ludzie mówili coś o wyposażeniu Uczelni, znajomy spoglądali z zazdrością na moją wyprawkę, zgrzytali zębami, gdy uśmiechałem się na myśl o szkole, wykształceniu, dzięki któremu będę mógł jakkolwiek się ogarnąć i poradzić w życiu.
Taaaaak, jasne.
Przetarłem ze znudzeniem kark i poprawiłem kołnierz. Mundurek był upierdliwy, drapał, uwierał, obrzydzał kolorem. Mus to mus, cóż poradzić.
Wracając, zachwalali szkołę, jakich to nowiusieńkich sprzętów tam nie mają, no i, cholera, mieli absolutną rację. Nie powiem, gdy postawiłem pierwszy krok w sali muzycznej, nieco mnie wcięło. Cudowne, zadbane instrumenty, a na samym końcu, błyszcząca się w światłach reflektorów [o ile świetlówki można tak nazwać] perkusja, dziecko moje, jedyne, ukochane, najwspanialsze. Sonor. Zostało mi tylko zbierać szczękę z podłogi, bo, jak dotąd, grywałem tylko na najtańszych, używanych przez kilkadziesiąt lat, Dorbanach [Mało znana firma z Valentine, nie pytajcie].
Wręcz czułem, jak oczy mi się błyszczą, zachodzą łzami, a ja sam miałem ochotę paść na kolana i całować naciąg bębna wielkiego, składać mu pokłony, czyścić kapkami.
Pochwyciłem pałeczki, zasiadłem przy instrumencie i nieśmiało uderzyłem w talerz, kocioł, a na samym końcu przycisnąłem delikatnie pedał. Moja radość była podobna do tej, którą spotykało się przy dziecku, które otrzymało długo wyczekiwaną zabawkę, albo cukierka.
Wręcz bałem się cokolwiek zagrać, byle nie naruszyć piękna i akustyki, wystrzegałem się tego, co jeżeli coś popsuję? Co, jeżeli będę musiał nauczyć się grać od nowa?
Raz, dwa, trzy.
Uderzenie jedno, drugie, kolejne. No, a potem jedynie wpadnięcie w istny amok i walenie w bębny z taką radością i takim zaangażowaniem, że koledzy z piwnicy spojrzeliby na mnie jak na furiata i skończonego oszołoma, mimo że sami wyprawiali takie cuda na kiju przy swoich solówkach, że głowa mała.
Głośne chrząknięcie, gdy wszystko ucichło. Odwróciłem się w stronę drzwi, gdzie stała ciemnoskóra maluśka, która oprócz czystej irytacji, wykazywała również cechy wskazujące na to, że jeszcze chwila i zemdleje. Przynajmniej takie odnosiłem wrażenie.
— Mogę w czymś pomóc? — Uśmiechnąłem się szeroko i odgarnąłem delikatnie włosy, które, jak zawsze zresztą, opadły mi na oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz