sobota, 18 listopada 2017

Herbata, listy i zielony kot [X]

— Vladdy prędzej kopnąłby cię w twarz, niż pozwolił się dotknąć. Jeden z nauczycieli już się o tym przekonał — odpowiedziałam, chichrając się. Miałam wrażenie, że wszystko błyszczało, gdy rozmawialiśmy i śmialiśmy się raz głośniej, raz ciszej, a uśmiech stawał się coraz szerszy. Nawet opowiedziałam mu o tym, jak nasza wesoła rodzinka zapisała się do tej samej szkoły. Zacząwszy na ataku latających świnek morskich, zahaczyłam po drodze o pewnym gościu, któremu Vicia uszkodziła śródstopie, oraz uczniach okupujących stołówkę i miotających czym popadnie w każdą osobę, próbującą dostać się do środka [a to wszystko dzięki cichutkiej Radii, która poderwała szkolną społeczność do buntu], po czym nareszcie skończyłam na wizycie w gabinecie dyrektora i dziadku, który oświadczył, że się rozczarował, bo zakładał, iż wytrzymamy przynajmniej tydzień i przegrał przez nas sto florenów. Cóż, trzy dni dotrwaliśmy, a dyrektor miał do nas aż nadto cierpliwości przez ten czas. Ale było zabawne. Zwłaszcza gdy z Marvim ozdobiłam połowę ludzi z klasy kwiatkami, a potem słuchałam poematów brata używającego biurka nauczyciela jako sceny. To były naprawdę miłe czasy. Zerknęłam na Aureliona, który podziękował jeszcze raz za listy i zielonego kota. Uśmiechnęłam się rozczulona i wyciągnęłam z kieszeni list pachnący fiołkami, po czym go mu podałam.
— Nie powiem nikomu, Hortensjo. Nie powiem — powtórzyłam ciepłym tonem i pogłaskałam go po raz kolejny.
Wszystko naprawdę błyszczało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis