środa, 15 listopada 2017

Pod szczurzym sztandarem [2]

— Zanim zaczniesz jakikolwiek wywód, powiem po raz pierwszy i mam nadzieję, że ostatni, że nie sprawi on, że przestanę go... Lubić. — Na pewno nie pomyliłaś słów, kochanieńka? Założyłam ręce na piersi, gdy gołąbeczek, co prawda samotny, ale gołąbeczek, odwrócił się, by ponownie poszukać Hopecrafta wzrokiem. Gdybym mogła, każdego nazywałabym po nazwisku, ale idzie czasem połamać sobie język, na tych skomplikowanych mieszaninach liter. Yasuraoka? Alghieri? Resticieus? Kto to, do kurwy nędzy, wymyślał? Kochanowski, gdy fraszki mu się już znudziły?
Rozglądnęłam się po korytarzu. Jak zawsze wkurwiony Davon, ten dziwny kotowaty, który szlaja się za Wandzią, zakuwająca gdzieś w kącie brunetka, a wszystko dopełniał potykający się o własne nogi rudzielec, który rozbił swój nos o piętnaście razy za dużo. Wspaniale.
— A lub se go, jeśli jesteś aż taką masochistką. Chcę ci tylko przekazać, że jeśli liczysz na coś więcej niż bolesny friendzone, to od razu polecam ci znalezienie kogo innego. Hopecraft to lubujący się w skakaniu z kwiatka na kwiatek skurwysyn, przynajmniej w mojej opinii. — Mimo że byłam niższa, czułam się, jakbym obalała ją wzrokiem. Szczerze? Byłam swoich słów bardziej niż pewna. Nawet jeśli robił to nieświadomie, to i tak był chujem, bezdusznym draniem, który robił za dużo złego w zbyt krótkim czasie. Zdecydowanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis