— Jest... wymagająca. Myślę, że to dobre określenie. Uważają, że samorealizacja i dobre wykształcenie to jedyna rzecz dająca udana życie, bez tego jesteś postrzegany jak nieudacznik. Dwójka dzieci, duży dom, wykształcona żona i dyplom z wyróżnieniem po dobrej uczelni. Tego wymagają. Dostałem niezłą pogadankę po egzaminach, w końcu powinienem być jak brat. Ułożony, najżywsza średnia w szkole i jakaś wymalowana lafirynda, której rodzice dogadzają wszystkim lepiej niż synowi. — Skinąłem głowa, wpatrując się w chłopaka, starając się uważnie zapamiętywać każdą, nawet najmniejszą reakcję. Wydawał się bardziej zrezygnowany i zmęczony, aniżeli oburzony takim stanem rzeczy, jakby zdążył się przyzwyczaić do ciągłej ignorancji ze strony rodziców. Chociaż ignorancja to raczej złe słowo. Wymagań? Wymarzonego schematu? Upragnionego obrazka, w którym on sam raczej bytu nie miał w swojej obecnej formie?
— Co o mnie myślisz? Tylko nie rzucaj żadnego "jesteś w porządku". Spójrz i powiedz co uważasz. — Przyjrzałem się ponownie chłopakowi, upijając łyk wina.
— Pod względem fizycznym? Jak wyglądasz? Jak się zachowujesz? Co sądzę o twoim charakterze? — Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się z zadowoleniem, widząc jak dzieciak parska i przewraca oczami. — Jesteś bachorem. Wiesz swoje, swoje umiesz, swoje masz na sumieniu i za uszami — wypowiedziałem wszystko lekko szyderczym tonem, dalej obserwując jego reakcje. Nie musiałem długo czekać, zranione spojrzenie, czerwone uszy. — Ale za to jesteś wystarczająco ogarnięty, żebym nie musiał utożsamiać cię z resztą tych bachorzysk z tej szkoły. — W większości. — A przy okazji... Trzeba będzie przemyśleć sposób klucza. I korepetycje jakieś dla ciebie, ale to omówimy innym razem. A ponieważ niedługo koniec roku i wakacje... — Wstałem, podszedłem do krzesła chłopaka, kładąc mu początkowo dłonie na ramionach. Wyraźnie poczułem, jak spiął się na taki bezpośredni kontakt, dlatego pochyliłem się niżej, przesuwając dłonie na jego brzuch i wiążąc ciało dzieciaka w pojedynczym uścisku. — Nie przyzwyczajaj się... — rzuciłem głucho, odsuwając cię niedługo potem.
— Pod względem fizycznym? Jak wyglądasz? Jak się zachowujesz? Co sądzę o twoim charakterze? — Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się z zadowoleniem, widząc jak dzieciak parska i przewraca oczami. — Jesteś bachorem. Wiesz swoje, swoje umiesz, swoje masz na sumieniu i za uszami — wypowiedziałem wszystko lekko szyderczym tonem, dalej obserwując jego reakcje. Nie musiałem długo czekać, zranione spojrzenie, czerwone uszy. — Ale za to jesteś wystarczająco ogarnięty, żebym nie musiał utożsamiać cię z resztą tych bachorzysk z tej szkoły. — W większości. — A przy okazji... Trzeba będzie przemyśleć sposób klucza. I korepetycje jakieś dla ciebie, ale to omówimy innym razem. A ponieważ niedługo koniec roku i wakacje... — Wstałem, podszedłem do krzesła chłopaka, kładąc mu początkowo dłonie na ramionach. Wyraźnie poczułem, jak spiął się na taki bezpośredni kontakt, dlatego pochyliłem się niżej, przesuwając dłonie na jego brzuch i wiążąc ciało dzieciaka w pojedynczym uścisku. — Nie przyzwyczajaj się... — rzuciłem głucho, odsuwając cię niedługo potem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz