niedziela, 26 listopada 2017

Kapitulacja Białorusi [5]

— Nie, nie upijam się jednym kieliszkiem. Tamta sytuacja była... jednorazowa. To był czysty przypadek i błąd. Tak myślę. — Uniósł nieco wyżej głowę, nie mogłem nie przewrócić oczami, gdy panoszył się tutaj, jak pierwszy lepszy smarkacz, myślący, że zna ten biznes i gabinet lepiej ode mnie. Niedoczekanie jego. Jednorazowa sytuacja? Owszem, powtórki nie było, choć w paru momentach zahaczało to o absurdalne przekraczanie granicy i w sumie to sam nie wiedziałem, gdzie to wszystko nas prowadzi. Raz tak, raz tak. Z jednej strony pieprzenie dla pieprzenia, z drugiej po jednorazowej wpadce nic z tego się już nie powtórzyło. 
— Tak, trochę urosłem. Ale nie chcę o tym rozmawiać. To nie było zbyt przyjemne. Kiedy indziej, dobrze? — Oh...? — Usiądź, nie stój tak nade mną. To przytłaczające i przerażające równocześnie. Nie mam pojęcia dlaczego. Jak minęły ci wakacje? Przebudowa szkoły poszła tak, jak sobie zaplanowałeś? A może rzuciłeś tym w cholerę i wróciłeś do domu, i leniłeś się te kilka miesięcy? — Parsknął śmiechem. — Wróć, pracujesz tyle, że pewnie trudno byłoby ci nic nie robić.
Podszedłem do niego, wyciągając dłoń i zanurzając ją w jego włosach, nieco dłuższych, przypominających bardziej łagodne fale niż wcześniejsze kłaki. Dzieciak drgnął zaskoczony, a jedyne, co mogłem przyznać, było zbyt irytujące i niedowierzające, żebym mógł to wypowiedzieć. A zresztą.
— Wydoroślałeś — przyznałem, siadając obok chłopaka, nadal palcami przeczesując jego włosy. — Powiedzmy, że ci wybaczam. Panoszenie się po moim gabinecie. Jednorazowo — ostrzegłem, biorąc w dłonie kieliszek i upijając łyka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis