Ciche, wypowiedziane jakby do siebie, słowa Adama spowodowały, że parsknąłem śmiechem. Co innego miałem zrobić? Spodziewałem się tego, ale w rzeczywistości wyglądało to naprawdę zabawnie. Wprawić dyrektora w osłupienie? Proszę bardzo.
Bez słowa skierowałem się do barku, z którego wyjąłem dwa kieliszki. Ojciec na siłę, w czasie wakacji, chciał zrobić ze mnie ideał i wlewał we mnie wino, myśląc, że z czasem przestanę gadać bez sensu już po pierwszym kieliszku. I słusznie myślał, teraz robię przy drugim, czasem trzecim. Biedny, tylko krzyczał, gdy nie osiągnął upragnionego celu. Tylko czy była to jego zasługa, czy po prostu urosłem i przytyłem na tyle, że nie jest to nic dziwnego? Cholera wie, uznaję to drugie, on nie może mieć racji, nigdy.
Otworzyłem wino i nalałem do kieliszków, tylko połowę, powinienem pokazać umiar. Prawda? Adam nic nie mówił. Albo nadal był zdziwiony, albo zdenerwowałem go nalaniem wina bez pytania, albo... po prostu wolał nic nie mówić. Podałem mu jeden z nich i usiadłem na przeciwko biurka.
— Nie powinienem był go otwierać, prawda? W końcu to był prezent. — Wzruszyłem ramionami i upiłem łyk alkoholu. — Mniejsza o to, nie bądź zły. Ryzykowałem życiem, grzebiąc w kolekcji win ojca. — Uśmiechnąłem się do mężczyzny, nie wyrzuć mnie znowu. Naprawdę się staram, a to było silniejsze ode mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz